Lubiłam robić sobie zdjęcia z takimi kamieniami |
Z podrożą autostradą między prefekturami Hiroshima i Shimane
- przez słoneczną, letnią Japonię, na którą patrzyłam i już wtedy wiedziałam,
że wkrótce będzie mi strasznie źle i będę tęsknić (zgadnijcie, jak jest teraz).
Z małą stacyjką kolejową, wystylizowaną na świątynię Izumo
Taisha (w gruncie rzeczy wszystko w tej małej mieścinie było mniejszym lub
większym nawiązaniem do chramu Izumo), przy której na koniec dnia usiadłyśmy i
zaczekałyśmy do północy, aż przyjechał magiczny nocny autobus i zabrał nas do
Kioto.
Z lodami o smaku miodu i kawą w Starbuniu, usytuowanym
idealnie naprzeciwko wejścia na teren świątyni, lekko na lewo patrząc od
początku drogi bogów (… że ponoć bogowie tamtędy chodzą, kiedy zbierają się w
Izumo dziesiątego miesiąca każdego roku,
będę o tym pisać niżej). Ten Starbucks każe mi myśleć, że akurat na Izumo
przypadał Marty i mój Dzień Bogactwa, czyli – zgodnie z naszymi ustaleniami –
dzień, kiedy możemy na żarcie przeznaczyć więcej kasy niż zwykle, czyli
stołować się w restauracjach, a nie w Seven Eleven. Z założenia Dni Bogactwa
miały przeplatać się z Dniami Biedy, żeby było po równo, ale w praktyce tych
drugich było więcej - takie życie
podróżnika. I tak uważam te dwa tygodnie za największe osiągnięcie mojego
dotychczasowego życia na walizkach.
Tak było kiedyś. Mieli rozmach. |
Oczywiście z samym chramem Izumo, najstarszą świątynią w
Japonii. Tak starą, że nikt jeszcze nie oszacował, kiedy właściwie ją
zbudowali, choć oczywiście od czasu powstania wiele razy ulegała zniszczeniu,
także przez zbytni rozmach budowniczych (PATRZCIE NA TE FILARY), dopóki nie
poszli po rozum do głowy i jej nie obniżyli. Moim zdaniem pierwotna wersja musiała
robić mocniejsze wrażenie, ale cóż, wymogi BHP. Izumo to dla shintōizmu miejsce
HIPERświęte (choć nie NAJświętsze, większy kaliber ma tylko świątynia w Ise,
którą jeszcze kiedyś zobaczę, przynajmniej na tyle, na ile pozwala się zwykłym
ludziom zobaczyć Ise, czyli ponoć nie bardzo). Jak już pisałam, według wierzeń
to tutaj zbierają się bogowie, żeby ustalić sobie grafik na przyszły rok. Wtedy
nie ma bóstw w całym kraju, wszystkie siedzą w Izumo, w budynku, który… był
remontowany, kiedy tam byłyśmy. Mam nadzieję, że wyrobili się do października,
bo przypał przed bogami.
Tyle widać obecnie |
Izumo Taisha też nie jest przesadnie dostępna dla
zwiedzających, główny pawilon otoczony płociskiem i szukaj pan wiatru w polu.
Ale można podejść pod największe w Japonii shimenawa
(sznury ze słomy ryżowej, zaznaczające w tradycji shintōistycznej miejsce
święte) i zrobić sobie zdjęcie, które będzie uderzająco przypominało kadr z
prezentacji na pierwszym roku, oglądany przed egzaminem z wiedzy o Japonii
(dostałyśmy z Kaszyną po 3+, KTO JEST TERAZ GÓRĄ, CO?!).
Dla takich momentów jeździłam jak nienormalna po tej
Japonii.
To ja i byczy sznur |
A to purikura z marketu w Izumo na do widzenia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz