sobota, 20 grudnia 2014

W krainie bogów czułam się świetnie - Izumo.

Po upływie miesięcy Izumo kojarzy mi się z kilkoma rzeczami.

Lubiłam robić sobie zdjęcia z takimi kamieniami
Z podrożą autostradą między prefekturami Hiroshima i Shimane - przez słoneczną, letnią Japonię, na którą patrzyłam i już wtedy wiedziałam, że wkrótce będzie mi strasznie źle i będę tęsknić (zgadnijcie, jak jest teraz).

Z małą stacyjką kolejową, wystylizowaną na świątynię Izumo Taisha (w gruncie rzeczy wszystko w tej małej mieścinie było mniejszym lub większym nawiązaniem do chramu Izumo), przy której na koniec dnia usiadłyśmy i zaczekałyśmy do północy, aż przyjechał magiczny nocny autobus i zabrał nas do Kioto.

Z lodami o smaku miodu i kawą w Starbuniu, usytuowanym idealnie naprzeciwko wejścia na teren świątyni, lekko na lewo patrząc od początku drogi bogów (… że ponoć bogowie tamtędy chodzą, kiedy zbierają się w Izumo dziesiątego miesiąca każdego  roku, będę o tym pisać niżej). Ten Starbucks każe mi myśleć, że akurat na Izumo przypadał Marty i mój Dzień Bogactwa, czyli – zgodnie z naszymi ustaleniami – dzień, kiedy możemy na żarcie przeznaczyć więcej kasy niż zwykle, czyli stołować się w restauracjach, a nie w Seven Eleven. Z założenia Dni Bogactwa miały przeplatać się z Dniami Biedy, żeby było po równo, ale w praktyce tych drugich było więcej -  takie życie podróżnika. I tak uważam te dwa tygodnie za największe osiągnięcie mojego dotychczasowego życia na walizkach.

Tak było kiedyś. Mieli rozmach.
Oczywiście z samym chramem Izumo, najstarszą świątynią w Japonii. Tak starą, że nikt jeszcze nie oszacował, kiedy właściwie ją zbudowali, choć oczywiście od czasu powstania wiele razy ulegała zniszczeniu, także przez zbytni rozmach budowniczych (PATRZCIE NA TE FILARY), dopóki nie poszli po rozum do głowy i jej nie obniżyli. Moim zdaniem pierwotna wersja musiała robić mocniejsze wrażenie, ale cóż, wymogi BHP. Izumo to dla shintōizmu miejsce HIPERświęte (choć nie NAJświętsze, większy kaliber ma tylko świątynia w Ise, którą jeszcze kiedyś zobaczę, przynajmniej na tyle, na ile pozwala się zwykłym ludziom zobaczyć Ise, czyli ponoć nie bardzo). Jak już pisałam, według wierzeń to tutaj zbierają się bogowie, żeby ustalić sobie grafik na przyszły rok. Wtedy nie ma bóstw w całym kraju, wszystkie siedzą w Izumo, w budynku, który… był remontowany, kiedy tam byłyśmy. Mam nadzieję, że wyrobili się do października, bo przypał przed bogami. 

Tyle widać obecnie
Izumo Taisha też nie jest przesadnie dostępna dla zwiedzających, główny pawilon otoczony płociskiem i szukaj pan wiatru w polu. Ale można podejść pod największe w Japonii shimenawa (sznury ze słomy ryżowej, zaznaczające w tradycji shintōistycznej miejsce święte) i zrobić sobie zdjęcie, które będzie uderzająco przypominało kadr z prezentacji na pierwszym roku, oglądany przed egzaminem z wiedzy o Japonii (dostałyśmy z Kaszyną po 3+, KTO JEST TERAZ GÓRĄ, CO?!).

Dla takich momentów jeździłam jak nienormalna po tej Japonii. 

To ja i byczy sznur





A to purikura z marketu w Izumo na do widzenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz