wtorek, 30 grudnia 2014

Buszujący w zbożu - Asuka

Opisanie wizyty w Asuce nie powinno zając mi wiele czasu, zakładając, że pominę malownicze opisy traw i naszego błądzenia wśród pól i łąk. Poza nimi bowiem… Niewiele tam było.

Szczęśliwa, że doczłapałyśmy się do Asukadery.
Asuka to miejscowość o bardzo długiej historii. Siedziba pierwszych (takich naprawdę pierwszych-pierwszych) władców państwa, które później stało się Japonią. Można uznać ją za stolicę, ale należy uważać, żeby nie rąbnąć się tak jak ja na egzaminie z historii, bo pierwszą stałą stolicą była jednak Nara (co niby wiedziałam, ale zawsze byłam przekombinowana). W każdym razie po dziś dzień (choć oczywiście w znacznie zmienionej względem pierwowzoru formie) stoi tam Asukadera, uważana za najstarszą świątynię buddyjską w Japonii. A w niej nasz kolejny znajomy, Asuka Daibutsu. Dla tego kompletu postanowiłyśmy wybrać się jednak na wieś.

A wieś to była konkretna. W Internetach czytam, że rozbudowa współczesnej Asuki jest problematyczna w związku z faktem, że praktycznie cały teren to jedno wielkie wykopalisko i pomnik historii, którego nie można naruszać. Może dlatego miejscowość sprawiała wrażenie bardzo… Zastanej. Ot, stacja kolejowa, jakieś centrum (McDonald’s był) i wokół pooola, łąąąąki, góóóóóry, laaaaasy. I my w środku tego, w trzydziestopięciostopniowym upale przemierzające teren w poszukiwaniu kolejno: świątyni Kashihara, grobowca Ishibutai i właśnie owej Asukadery.

Jinja jak jinja.
Kashihara Jinja była ciekawa o tyle, o ile poświęcona jest pierwszemu, na wpół legendarnemu cesarzowi Japonii – Jimmu. Ponoć Jimmu kiedyś z tego miejsca władał. Informacja równie pewna jak wszystkie dotyczące tego władcy z VII wieku p.n.e. Sama świątynia została wzniesiona w… XIX wieku, czyli dokładnie wtedy, kiedy Japonia rosła w siłę i próbowała w historii (nieraz grubymi nićmi szytej) odnaleźć dowody na swoją wyjątkowość i prawo do panowania nad innymi. Jimmu, jako domniemany potomek bogini Amaterasu (najwyższe bóstwo shintōistycznego panteonu) nadawał się do tego chyba całkiem nieźle. 

Grób z rozmachem.
Potem nastąpił długi (dłuuuugi) marsz w kierunku grobowca Ishibutai, czyli domniemanego miejsca pochówku Soga no Umako, głowy rodu – niespodzianka – Soga. Ród Soga był jak Fujiwarowie, tyle że wcześniej (bardzo wpływowy i bardzo umiejętnie wykorzystujący swoje wpływy do przejmowania realnych rządów w państwie). Skończyło się to dla nich dość tragicznie w 645 roku, kiedy to ich zapędy zostały… ukrócone o głowę (dosłownie, poczytajcie o Soga no Iruka). Umako tego – na szczęście dla siebie – nie doczekał, za to jego grobowiec stoi po dziś dzień. Można wejść do środka, bo już nic tam nie ma. Ale jest przyjemnie chłodno.

Fun fact: ma trochę nietypowe rysy jak na Buddę, co?
Asukadera była wisienką na torcie, ostatnią stacją długiej, pieszej pielgrzymki. Choć raczej niepozorna (ot, kilka budyneczków, nie mogłyśmy jej początkowo wypatrzyć!) kryje w sobie tę piękną figurę Buddy. Najstarszą figurę Buddy w Japonii, dodam. Choć to daibutsu, ma „zaledwie” niecałe trzy metry, ale i tak robi wrażenie, kiedy się usiądzie przed nim i posłucha – swoją drogą bardzo fajnego i wygłoszonego językiem zrozumiałym nawet dla gaijinów, którym wiele brakuje do płynności w japońskim – mini wykładu pracującego w świątyni mnicha. Z Asuki wyjechałam więc ze świadomością, że czegoś się nauczyłam.

A więc dotarłyśmy do najstarszych z najstarszych miejsc. Więc dobra, dosyć już tego zwiedzania, widziałyśmy dość, czas wracać do Polski…

… nie powiedziała ani razu żadna z nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz