Zaczytane laski. |
Zacznijmy od „Genji…” – otóż część akcji tego monumentalnego
dzieła (life hack dla młodszych ode mnie stażem japonistów: jeżeli na zajęciach
z literatury padnie kiedyś pytanie o pochodzenie czy też pierwszy przypadek
zastosowania jakiegoś zabiegu literackiego w pisarstwie japońskim i TOTALNIE nie będziecie wiedzieli, gdzie to przykleić, strzelajcie, że pojawiło się w „Genji
monogatari”; z dotychczasowego doświadczenia wróżę Wam jakieś 80% szans na
trafienie) dzieje się w Uji i owszem, władze miasta o tym nie zapominają. Mamy
więc Muzeum Genji Monogatari, pomnik Murasaki nad brzegiem rzeki Uji (przy
moście Uji, żeby było prościej zapamiętać) i stylowo wkomponowane w różne
elementy (typu latarnie i tablice informacyjne, bo czemu nie) sylwetki dworzan z epoki Heian
(VIII – XII wiek, niechże Was czegoś nauczę). No i pamiątki, ale o Hello Kitty w stroju średniowiecznej
japońskiej damy dworu chyba nie muszę wspominać.
Herbaciany makaron, mniam. |
Zielona herbata (a właściwie jej konkretne odmiana, ujicha / 宇治茶,„herbata z Uji”) jest już totalnie wszędobylska. Słodycze, lody
(<3), matcha latte (czyli mleko i zielona herbata; czemu nie ma tego w
Polsce i muszę czekać jeszcze z dwa tygodnie, aż poznańska Wytwórnia Lodów
Tradycyjnych zaeksperymentuje z tym smakiem? ), chipsy… MAKARON GRYCZANY SOBA
(choć tak naprawdę nie za bardzo było go czuć herbatą, wiem bo skusiłyśmy się
na lunch w Uji). Czego dusza zapragnie.
No i (jak dla nas) najważniejsze: Byōdōin, pochodząca z
jedenastego wieku buddyjska świątynia, znana szerokiej publiczności na przykład
z rewersu monety dziesięciojenowej (z sentymentu do dziś noszę taką w portfelu,
wraz z pięciojenówką, bo ma dziurkę w środku). Właściwie to na dyszce jest
tylko część Byōdōinu, ale za to najbardziej spektakularna: Pawilon Feniksa,
mieszczący w sobie całkiem konkretną statuę Buddy Amidy. Miałyśmy z Kaszynką
okazję zobaczyć go w odnowionej (dość… czerwonej w porównaniu z okresem sprzed
remontu) wersji i wziąć udział w organizowanej (za dopłatą do biletu) wycieczce
z przewodnikiem. Przypomniały mi się najlepsze czasy kannai annai tour w Fujiya
No, jakoś wlazł. |
Pawilon ma tylko jedną zasadniczą wadę – nie chce się
zmieścić na pamiątkowej foteczce.
Ten makaron herbaciany wygląda jak kłębowisko gąsienic. ;C
OdpowiedzUsuńTak zasadniczo można interpretować każdy makaron xD
Usuń