Huehuehuehuehue |
Tak więc z rana Pan O. przetransportował nas na dworzec Shin
Osaka, gdzie kupił nam na drogę wyżerkę - obento (a ja sama kupiłam sobie mini
kawę marki Starbucks w kiosku – SORY, W POLSCE TEGO NIE MA) i załadował do
shinkansenu „Hikari” (ponoć sławna linia lecąca do Tokio, to znaczy do Tokio
leci naprawdę, a sławna jest ponoć, ale to Kaszyna robiła happio o
shinkansenach, nie ja), którym pognaliśmy do Odawary. Kasza, Mada i Aga wraz z
Panem O. – w drugą stronę, na Hiroshimę. Smutne rozstanie, ale w ciągu tych
kilku dni zrobiła się z nas dobra ekipa, więc postaramy się spotkać, jak tylko
coś ogarniemy. Na przykład życie.
Podróż shinkansenem upłynęła w błogiej atmosferze luksusu,
bogactwa (ostatnie chwile) i tego, że wszyscy Japończycy się na nas gapili.
Pociąg zaiwaniał, ale jedyne co było czuć, to czasem przeciążenie z powodu prędkości,
żadnego „łuput, łuput” a’ la Polska. Staraliśmy się robić zdjęcia mijanych
miast (KIOTO!), ale jechał szybko, a na dodatek tory raczej nie biegły przez
najciekawsze dzielnice (LOGICZNE). Pan konduktor uśmiechał się pięknie do
gaijinów, kłaniając się w drzwiach (widać standard w japońskich pociągach
niezależnie od klasy – ukłon na wejście, ukłon na wyjście), ale za WiFi
musielibyśmy zapłacić (stwierdziłam, że Instagram poczeka). Do Odawary
dobiliśmy szybko, najedzeni obento, a tam już czekała Pani H., kumpela Pana
O. Po krótkich poszukiwaniach autobusu
(kiedy to naradzaliśmy się pod drzwiami jednego z nich i nasze wątpliwości
rozwiał jego kierowca PRZEZ MIKROFON, który miał na stałe przyczepiony do
twarzy) turlaliśmy się już w stronę Hakone (jakieś 40 minut autobusem, 750
jenów, średnio tania impreza, ale tym razem dalej płaciła Japonia).
Szynka z zewnątrz |
Pierwsze zaskoczenie: to serio są góry. Owszem, czytałam, że
Hakone jest rozbite między górami, ale kurczę, WYSOKO. Uszy się zatykały
podczas jazdy, a to już jest coś (szczególnie dla zakatarzonego jeszcze Darka).
Po kilkudziesięciu zawijasach dobiliśmy gdzieś i wysiedliśmy.
Przed nami HOTEL.
Wiesz, że piszesz slangiem? XD I w dodatku jak G. R. R. Martin: urywasz w najciekawszym momencie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie zabiję tylu bohaterów.
UsuńCelna uwaga.
Usuń