Stosunek cen biletów autobusowych do odległości między
przystankami (zasadniczo stojąc na jednym, można pomachać do ludzi na
następnym, a kasa nabija się według ich ilości) wyjątkowo zachęca nas do
spacerów. Jako, że nie jest jeszcze zimno (zima ma przyjść za miesiąc, a śnieg
za dwa, dla mnie bomba), decydujemy się przejść.
Kami-sama joł |
Hakone – no cóż, jest naprawdę piękne. Jestem co prawda z
małego miasta, więc do natury mam zasadniczo blisko, ale nigdy jeszcze AŻ TAK
blisko nie miałam. Czuję się trochę jak w „Mój sąsiad Totoro” – dookoła las,
drewniane domki, pokitrane między drzewami bramy torii (coś jak „wejścia” na
teren świątyni, przeważnie drewno pomalowane na czerwono albo kamień) i małe
jinjie (świątynie shintōistyczne), przy których oczywiście masowo cykamy sobie
fotki. Staram się też odczytywać kanji z tablic informacyjnych, ale zwykle
kończy się na zrobieniu zdjęcia z mocnym postanowieniem „przeczytam w pokoju ze
słownikiem”.
Później zagłębiamy się dalej w naturę, docierając do 千条の滝 - Chisuji no Taki, czyli Wodospadu Tysiąca… eee… Pasm
(?) oraz 蓬莱園- Hōraien, Parku Świętej Góry. Wszystkich
napotkanych po drodze Japończyków witamy dziarskim „Ohayō gozaimasu!”,
wywołując tym szeroki uśmiech na ich twarzach i odpowiedź. Pewnie myślą, że
jesteśmy turystami i tylko tyle umiemy po japońsku, ale co tam. Pewnie niedługo
będziemy tu sławni jako Lokalni Gaijini.
Wodospad wielu pasm (kawałek) |
W niedzielę niestety nie mam czasu na przejechanie trzech
stacji kolejką i poszukanie katolickiego kościółka przy Hakone Gora, więc z
bólem serca odkładam to na następny tydzień (koniecznie!). Zamiast tego znów
zostajemy zgarnięci do małego samochodziku przez POŻS i zawiezieni do centrum
Hakone, żeby tam obejrzeć Hakone Daimyō Gyōretsu, czyli Procesję Władcy Hakone.
Generalnie chodzi o upamiętnienie tego, że w okresie Edo lokalny właściciel
ziemski/ zarządca prowincji (daimyō) musiał co roku zmieniać miejsce pobytu –
przez rok mieszkał w stolicy, a przez rok na swoich włościach (system sankin kōdai).
W ten sposób shōgun miał pewność, że jego podwładny nie poczuje się zbyt zżyty
ze swoimi i nie będą spiskować przeciw centralnej władzy, a na dodatek na taką
„przeprowadzkę” szło tyle hajsu, że daimyō nie miał już za bardzo za co knuć
intryg. Podwójny win.
Pan daimyō |
„Nasza” procesja składała się z mnóstwa poprzebieranych w
stroje z epoki ludków (w tym dwóch naszych koleżanek – stażystek z Korei w
czaderskich perukach). Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu koszulki tragarzy,
imitujące tors pokryty tradycyjnymi tatuażami i sztuczne łysinki (kiedyś
japońscy faceci wygalali sobie czoła dla picu), zwłaszcza, jeśli były ZIELONE.
Nasze zadanie polegało na lataniu za tym korowodem i robieniu jak największej
liczy fotek, podczas gdy POŻS popylał obok i fotografował nas (pewnie do
raportu). Po drodze skutecznie zwiedzaliśmy japońskie sklepy z jedzeniem,
korzystając aż w nadmiarze z wystawionych (prawdopodobnie na okazję parady)
próbek. Moim osobistym osusume (jedzenie, które mogłabym polecić) stały się
hakońskie ciastka w kształcie dzików i Kit Kat z górą Fuji (o smaku sernika z
truskawkowym sosem) – niestety obydwie rzeczy za drogie na chwilę obecną, ale
wypłata kiedyś przyjdzie.
Oik |
Chwilę później postanowiliśmy zwiedzić okoliczną buddyjską
świątynię, przy czym POŻS znów nas zadziwił, pokonując z nami górę w garniaku i
lakierkach. No czemu nie, w końcu dla podopiecznych wszystko.
Esencja imprezy |
Na zakończenie zajęliśmy jeszcze VIP-owskie miejsca w
pierwszym rzędzie, by podziwiać zakończenie parady. Choć panowie niosący kije
robili duże wrażenie, najbardziej zapamiętałam uroczy taniec z wachlarzami w
wykonaniu okolicznego klubu pań „wanna-be-geisha”.
Szkoda tylko, że potem jedna z ich miała poważne problemy z określeniem mojej płci na oko.
Szkoda tylko, że potem jedna z ich miała poważne problemy z określeniem mojej płci na oko.
Well.
Dżulia! Super, że piszesz:). Super się to czyta. W ogóle super, że pojechałaś do Japonii i że znalazłaś taki sposób na zapamiętanie tego wszystkiego. Rys historyczny rodem z Shoguna, mojego jedynego źródła wiedzy o Japonii (poza Tobą ofc), wzruszył mnie. Trzymam kciuki za ogarnięcie życia!
OdpowiedzUsuńDobra, super wycieczka, pisz dalej.
OdpowiedzUsuńNa przykład o katolickiej mniejszości w Hakone. Ciekawe, ile ludzi dzisiaj było w kościele. = D
Tak z 20-25 (DUŻO!), jedyna biała, znów bryluję.
OdpowiedzUsuń