Osaczańskie wypasy |
Temat, na który wszyscy czekali: ŻARCIE.
Każdy, kto mnie w miarę zna wie, że mam kompletnego
świra na punkcie jedzenia, ale raczej w stronę: nie jem, bo utyję (faktycznie,
zwykle tak się kończy). Pomijając fakt, że wszystkich to już denerwuje, Babcia
załamuje ręce, a Kaszynie tylko raz udało się wziąć ze mną na pół dwa kebsy w
cenie jednego, tak już po prostu mam i dobrze mi z tym. Jednak od przylotu do
Japonii WSZYSTKO się zmieniło.
Przez pierwsze kilka dni, spędzonych głównie w Osace i na
orientacji w Hakone, mieliśmy wrażenie, że non stop jemy. Było to cudowne,
zawsze nam stawiali i do tego porcje ogromne. Jedzenie, jakiego w Polsce nie ma
(bądź jest drogie – sushi) tutaj praktycznie na wyciągnięcie ręki. No to super,
nikt się przecież nie będzie hamował! Po raz pierwszy w życiu jadłam więc
małże, kalmara, surowe jajo wbite na ryż, lody o smaku zielnej herby, nabe… I
pewnie milion innych rzeczy, tyle że nie wiem, jak się nazywają.
Bentō - nie pytajcie, bo nie wiem |
No właśnie – jak już pisałam, często lecimy tutaj w ciemno.
Nazwy dań nic nam nie mówią, na dodatek często są w kanji, które widzimy
pierwszy raz w życiu (co tydzień bawię się w zgadywanki nad rozpiską w stołówce - "o, tu jest znak na świnię!"). Na szczęście Japończycy wypracowali równie dziwny, co
przydatny system prezentowania plastikowych atrap dostępnych dań na wejściu do knajpy,
więc wiemy chociaż na co się przygotować psychicznie i czy będzie to miało oczy,
a przy okazji można pokazać palcem i powiedzieć „TO”, jeśli nie umiemy
rozczytać menu.
A menu zwykle jest bogate i zupełni inne niż polskie. Do tej
pory zastanawiam się, jak Japończycy żyją bez chleba (serio, nie ma takiego
normalnego, ewentualnie nadmuchany tostowy z kromkami o grubości dwóch naszych).
Słodkie wariacje na temat wypieków francuskich, które można dostać w
przyhotelowej piekarni są ciekawe (zwłaszcza, gdy dostaje się je za darmo, bo
się nie sprzedały) ale po pierwsze: nie dałabym za nie tyle hajsu w życiu, a po
drugie: nie umywają się jednak do naszych rodzimych produktów. Ubolewam, że nie
mamy w 寮 (akademiku) piekarnika, bo wtedy bym im pokazała, kurde.
Wagashi - dosłownie "japońskie słodycze", te akurat z nadzieniem z fasoli |
Darek ma teraz fazę na tęsknotę za pomidorówką, ale mnie
osobiście nie brakuje (póki co) niczego, zwłaszcza biorąc pod uwagę mnogość
żarcia dostępną w naszej stołówce. System wydawania posiłków trochę się zmienił
(na lepsze) od czasu poprzednich polskich stażystek, tak więc teraz mamy do
wyboru codziennie: wypasione danie specjalne, danie standardowe (obydwa co
dzień inne) z różnymi dodatkami, do tego zawsze zupa miso i ryż (jeszcze
lepszy, od kiedy pokazali nam posypki w dwóch różnych smakach: ryba i jajo), do
tego – jeśli Ci nie przypasuje żadne z powyższych – udon, soba, ramen (czyli
trzy wariacje na temat zupy z makaronem) i ryż curry. To na obiad i kolację, z
rana zaś serwują nam tosty wielkości kartki od zeszytu z dżemorem, a do tego
kawa. Niby to wszystko na bony, więc cena gra rolę, ale w przeciwieństwie do standardowych pracowników my za swoje nie płacimy. Żreć, nie umierać.
Randomowe 定食(teishoku) - danie dnia na stołówce |
Ponieważ oprócz stołowania się w pracy mamy duży zapał do
jedzenia na mieście (w myśl nowej zasady „Nie jestem głodny, ale zawsze chętnie
coś zjem”), udało nam się już skosztować pierożków gyoza na wynos, chleba melonowego
z kawałkami czekolady, JAKIEGOŚ DZIWNEGO CZEGOŚ PODGRZEWANEGO W GARZE (zaginęły
mi gdzieś spisane z menu kanji), 回転寿司 (kaitenzushi - sushi, które kręci się w kółko
na taśmie i bierzesz taki talerzyk, jaki chcesz), wątróbek na patyku, ciacha z
nadzieniem z czerwonej fasoli (gastro po imprezie firmowej)… Well, więcej
grzechów nie pamiętam. Nadal nie jest to nawet procent tego, co chciałabym tu
zjeść, ponieważ po wejściu do spożywczego dostaję pląsawicy gałek ocznych od
nadmiaru wyboru. Nie mogę tu nie wspomnieć o ogromnej ilości butelkowanych i
puszkowanych kaw, dostępnych WSZĘDZIE, w tym w 自動販売機
(jidōhanbaiki - automacie sprzedającym) pod naszym akademikiem. Podgrzewanych. Co bywa
niebezpieczne, bo ostatnio się zaziębiłam, biegnąc po pracy po Boss Coffee.
No elo. Aha - herbaty nigdy nie są słodzone jak u nas, to był szok |
Aha, takie ze Starbunia też można kupić w każdym spożywczym. A sama kawiarnia
ma ceny porównywalne z polskimi, co przy japońskich zarobkach czyni ją nawet
tanią. Takim to dobrze, polecam kasztanowe latte.
Coś dziwnego (ale dobrego) w garze |
Biorąc więc pod uwagę, że co dzień opierniczam się jak dzika
świnia, nie mogę wyjść z podziwu, że waga nie drga, a pasek zapinam nawet
ciaśniej niż przed wyjazdem (w przeciwieństwie do Kasz, która ostatnio chwaliła
mi się oponą przez Skype). Japonio, czym sobie zasłużyłam na taką dobroć? Nie
wiem, ale nie przestawaj!
A co do alkoholi mam tylko jedno do powiedzenia: 飲み放題 (nomihōdai - płacisz określoną kwotę i masz otwarty bar). Serio.
Chcę tego w Polsce. A także 梅酒ローック (umeshu rokku - coś jak whisky on the rocks,
czyli wino śliwkowe z kostkami lodu) i 熱燗 (atsukan - ciepła sake, ale nie taka niedobra
jak „ciepła wóda”, serio jest gorąca).
Dam znać, kiedy uda mi się spróbować nattō!
Dobre te fasolowe wagashi? Ten znak wypalony na nich to właśnie to słowo? Przywieziesz trochę czegoś do spróbowania do Polski albo sama zrobisz :) ?
OdpowiedzUsuńTo ja Weronika :D
UsuńNie, ten znak to "duży" - chyba wiąże się z letnim świętem, podczas którego taki znak płonie (pochodnie czy coś) na zboczu okolicznej góry (ale to mój domysł). Dobre. Postaram się wysłać do Polski ;)
UsuńMASAKRA! Przez to, że wszyscy mi komentują na fejsie, sama się zgapiłam. Czuję do siebie obrzydzenie. ;F Śmierdzę hipokryzją na kilometr. Bu.
OdpowiedzUsuńTak czy owak, zdanie Nowak się nie zmieniło: świetny post o gastro. Działa na zmysły, cieknie ślinka, oczy bolą od wyobrażonego pobytu w buduarze wysublimowanych doznań smakowych. Tak trzymaj, ale przystopuj z piesełem. : )
Buziaczki, robaczku. : *
Daj znać, jak trafisz na jakąś polską wódkę :D
OdpowiedzUsuńŻubrówka jest dość powszechnie dostępna ;)
Usuńi co, japończycy potrafią wymówić jej nazwę? xo czy tam nazywa się jakoś inaczej?:D
UsuńTranskrypcja fonetyczna: Dziubrufka :D
UsuńOstatnio chwaliłam się też moim tłuszczem "drwalom" z Tōkyō, mówiąc: "Wiecie chlopaki... przytyłam, bo codziennie tu wpierdzielam ご飯", mając na myśli ofc RYŻ! A oni mnie zbrechtali: "To co, w Polsce wgl nie jadłaś POSIŁKÓW?! Tu zaczęłaś jeść i dlatego przytyłaś?!" Zrozumieli dopiero jak przemówiłam do nich w katakanie: ライス. :D
OdpowiedzUsuń