wtorek, 19 listopada 2013

Jedz, módl się, a potem weź dokładkę



Osaczańskie wypasy

Temat, na który wszyscy czekali: ŻARCIE. 

Każdy, kto mnie w miarę zna wie, że mam kompletnego świra na punkcie jedzenia, ale raczej w stronę: nie jem, bo utyję (faktycznie, zwykle tak się kończy). Pomijając fakt, że wszystkich to już denerwuje, Babcia załamuje ręce, a Kaszynie tylko raz udało się wziąć ze mną na pół dwa kebsy w cenie jednego, tak już po prostu mam i dobrze mi z tym. Jednak od przylotu do Japonii WSZYSTKO się zmieniło.

Przez pierwsze kilka dni, spędzonych głównie w Osace i na orientacji w Hakone, mieliśmy wrażenie, że non stop jemy. Było to cudowne, zawsze nam stawiali i do tego porcje ogromne. Jedzenie, jakiego w Polsce nie ma (bądź jest drogie – sushi) tutaj praktycznie na wyciągnięcie ręki. No to super, nikt się przecież nie będzie hamował! Po raz pierwszy w życiu jadłam więc małże, kalmara, surowe jajo wbite na ryż, lody o smaku zielnej herby, nabe… I pewnie milion innych rzeczy, tyle że nie wiem, jak się nazywają.
Bentō - nie pytajcie, bo nie wiem

No właśnie – jak już pisałam, często lecimy tutaj w ciemno. Nazwy dań nic nam nie mówią, na dodatek często są w kanji, które widzimy pierwszy raz w życiu (co tydzień bawię się w zgadywanki nad rozpiską w stołówce - "o, tu jest znak na świnię!"). Na szczęście Japończycy wypracowali równie dziwny, co przydatny system prezentowania plastikowych atrap dostępnych dań na wejściu do knajpy, więc wiemy chociaż na co się przygotować psychicznie i czy będzie to miało oczy, a przy okazji można pokazać palcem i powiedzieć „TO”, jeśli nie umiemy rozczytać menu.

A menu zwykle jest bogate i zupełni inne niż polskie. Do tej pory zastanawiam się, jak Japończycy żyją bez chleba (serio, nie ma takiego normalnego, ewentualnie nadmuchany tostowy z kromkami o grubości dwóch naszych). Słodkie wariacje na temat wypieków francuskich, które można dostać w przyhotelowej piekarni są ciekawe (zwłaszcza, gdy dostaje się je za darmo, bo się nie sprzedały) ale po pierwsze: nie dałabym za nie tyle hajsu w życiu, a po drugie: nie umywają się jednak do naszych rodzimych produktów. Ubolewam, że nie mamy w (akademiku) piekarnika, bo wtedy bym im pokazała, kurde. 
Wagashi - dosłownie "japońskie słodycze", te akurat z nadzieniem z fasoli

Darek ma teraz fazę na tęsknotę za pomidorówką, ale mnie osobiście nie brakuje (póki co) niczego, zwłaszcza biorąc pod uwagę mnogość żarcia dostępną w naszej stołówce. System wydawania posiłków trochę się zmienił (na lepsze) od czasu poprzednich polskich stażystek, tak więc teraz mamy do wyboru codziennie: wypasione danie specjalne, danie standardowe (obydwa co dzień inne) z różnymi dodatkami, do tego zawsze zupa miso i ryż (jeszcze lepszy, od kiedy pokazali nam posypki w dwóch różnych smakach: ryba i jajo), do tego – jeśli Ci nie przypasuje żadne z powyższych – udon, soba, ramen (czyli trzy wariacje na temat zupy z makaronem) i ryż curry. To na obiad i kolację, z rana zaś serwują nam tosty wielkości kartki od zeszytu z dżemorem, a do tego kawa. Niby to wszystko na bony, więc cena gra rolę, ale w przeciwieństwie do standardowych pracowników my za swoje nie płacimy. Żreć, nie umierać.
Randomowe 定食(teishoku) - danie dnia na stołówce

Ponieważ oprócz stołowania się w pracy mamy duży zapał do jedzenia na mieście (w myśl nowej zasady „Nie jestem głodny, ale zawsze chętnie coś zjem”), udało nam się już skosztować pierożków gyoza na wynos, chleba melonowego z kawałkami czekolady, JAKIEGOŚ DZIWNEGO CZEGOŚ PODGRZEWANEGO W GARZE (zaginęły mi gdzieś spisane z menu kanji), 回転寿司 (kaitenzushi - sushi, które kręci się w kółko na taśmie i bierzesz taki talerzyk, jaki chcesz), wątróbek na patyku, ciacha z nadzieniem z czerwonej fasoli (gastro po imprezie firmowej)… Well, więcej grzechów nie pamiętam. Nadal nie jest to nawet procent tego, co chciałabym tu zjeść, ponieważ po wejściu do spożywczego dostaję pląsawicy gałek ocznych od nadmiaru wyboru. Nie mogę tu nie wspomnieć o ogromnej ilości butelkowanych i puszkowanych kaw, dostępnych WSZĘDZIE, w tym w 自動販売機 (jidōhanbaiki - automacie sprzedającym) pod naszym akademikiem. Podgrzewanych. Co bywa niebezpieczne, bo ostatnio się zaziębiłam, biegnąc po pracy po Boss Coffee. 

No elo. Aha - herbaty nigdy nie są słodzone jak u nas, to był szok
Aha, takie ze Starbunia też można kupić w każdym spożywczym. A sama kawiarnia ma ceny porównywalne z polskimi, co przy japońskich zarobkach czyni ją nawet tanią. Takim to dobrze, polecam kasztanowe latte.
Coś dziwnego (ale dobrego) w garze

Biorąc więc pod uwagę, że co dzień opierniczam się jak dzika świnia, nie mogę wyjść z podziwu, że waga nie drga, a pasek zapinam nawet ciaśniej niż przed wyjazdem (w przeciwieństwie do Kasz, która ostatnio chwaliła mi się oponą przez Skype). Japonio, czym sobie zasłużyłam na taką dobroć? Nie wiem, ale nie przestawaj!

A co do alkoholi mam tylko jedno do powiedzenia: 飲み放題 (nomihōdai - płacisz określoną kwotę i masz otwarty bar). Serio. Chcę tego w Polsce. A także 梅酒ローック (umeshu rokku - coś jak whisky on the rocks, czyli wino śliwkowe z kostkami lodu) i 熱燗 (atsukan - ciepła sake, ale nie taka niedobra jak „ciepła wóda”, serio jest gorąca). 

Dam znać, kiedy uda mi się spróbować nattō!

9 komentarzy:

  1. Dobre te fasolowe wagashi? Ten znak wypalony na nich to właśnie to słowo? Przywieziesz trochę czegoś do spróbowania do Polski albo sama zrobisz :) ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Weronika :D

      Usuń
    2. Nie, ten znak to "duży" - chyba wiąże się z letnim świętem, podczas którego taki znak płonie (pochodnie czy coś) na zboczu okolicznej góry (ale to mój domysł). Dobre. Postaram się wysłać do Polski ;)

      Usuń
  2. MASAKRA! Przez to, że wszyscy mi komentują na fejsie, sama się zgapiłam. Czuję do siebie obrzydzenie. ;F Śmierdzę hipokryzją na kilometr. Bu.
    Tak czy owak, zdanie Nowak się nie zmieniło: świetny post o gastro. Działa na zmysły, cieknie ślinka, oczy bolą od wyobrażonego pobytu w buduarze wysublimowanych doznań smakowych. Tak trzymaj, ale przystopuj z piesełem. : )
    Buziaczki, robaczku. : *

    OdpowiedzUsuń
  3. Daj znać, jak trafisz na jakąś polską wódkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żubrówka jest dość powszechnie dostępna ;)

      Usuń
    2. i co, japończycy potrafią wymówić jej nazwę? xo czy tam nazywa się jakoś inaczej?:D

      Usuń
    3. Transkrypcja fonetyczna: Dziubrufka :D

      Usuń
  4. Ostatnio chwaliłam się też moim tłuszczem "drwalom" z Tōkyō, mówiąc: "Wiecie chlopaki... przytyłam, bo codziennie tu wpierdzielam ご飯", mając na myśli ofc RYŻ! A oni mnie zbrechtali: "To co, w Polsce wgl nie jadłaś POSIŁKÓW?! Tu zaczęłaś jeść i dlatego przytyłaś?!" Zrozumieli dopiero jak przemówiłam do nich w katakanie: ライス. :D

    OdpowiedzUsuń