sobota, 2 listopada 2013

Orientuj się (w Hakone)!

Hotel.

Daaaamn it.

Jest piękny. Duży, stary, kit wie, jakie przymiotniki jeszcze powinny go opisywać. W korytarzu, którym popierdzielamy do akademika (damski łączy się z hotelem takim pożalsięBoże tunelem, joł) wiszą zdjęcia sławnych gości, na przykład CESARZA I CESARZOWEJ JAPONII. John Lennon i Yoko Ono też wiszą, ale w innym miejscu. Skóra, drewno, czerwone dywany, muzyka jak na Titanicu. I w środku tego my.

Pierwszy przystanek: KADRY. Spotkanie z POŻS i jego koleżanką (Panią Uczącą Stażystów Etykiety – PUSE, idzie mi coraz lepiej!), którzy wprowadzają nas w tajniki tego, co mamy robić (czyli nadal nic nie wiemy jeśli chodzi o czas odleglejszy niż przyszła niedziela) i przedstawiają wszystkim ważnym Capo di Tutti Frutti. Wizytówki latają w powietrzu, omiyage nadal siedzą u nas w torbach, więc decydujemy się dać je potem, nazwisk nie da się zapamiętać za nic (tożsamość POŻS i PUSE udaje nam się wbić do głów następnego dnia). 

Prowadzą nas do kolejnego biura, znowu dużo nazwisk, już bez wizytówek, ale za to dostajemy się w ręce pani w okularkach, która (gestykulując obficie, gdyż wtedy jeszcze myślała, że nie mówmy po japońsku, stąd pokazywała godzinę na palcach a mówiąc „DAME” – „NIE WOLNO” krzyżowała nam przed nosem ramiona) wprowadziła nas w tajniki pracowniczego życia. Czyli dostaliśmy kupony na żarcie, wzięliśmy pod pachy walizki, które już przyszły i powlekliśmy się do akademików. W dwie różne strony. NIE MA ROMANSÓW, NIE MA MIŁOŚCI, NIE MA MIESZANIA PŁCI, jak zbliżysz się do wejścia akademika płci przeciwnej, opadną kraty i pojawi się smok ziejący ogniem. 

No to akademik.

O matko.

No cóż. Widziałam Hankę, widziałam Babilon (ten ostatni dzięki Emilii widuję dość często) ALE CZEGOŚ TAKIEGO TO JESZCZE KURDE NIGDY. Co prawda teraz już powoli się przyzwyczajam, bo jakoś trzeba żyć, ale na początku kiedy pani w okularkach nas zostawiła, wybuchłyśmy z Koneko histerycznym śmiechem. (Koneko: „Nieee no, ten pokój ma… Potencjał.”). Nie będę się więc skupiała na wadach. Jest ciepło (co prawda nie od razu ogarnęłyśmy obsługę kilmy, ale już chucha ciepłym powietrzem, na dodatek na moje łóżko <3), od okna NIEMAL nie ciągnie (nieoceniona Hania Senpai mówi, że jak zimą pociągnie to mamy poprosić o koce i obłożyć. Yay, nie mogę się doczekać), w ogóle według wszystkich mieszkanek, z którymi do tej pory gadałyśmy, to najlepszy pokój w całym budynku. Przywileje dla Europy? 

Na dole jest ofuro (japońska łazienka) z wodą z onsenu (gorącego źródła). No właśnie. Japońska łazienka. Wspólna. YAY. Moja pewność siebie… nie, chwila, ja nie posiadam pewności siebie. No ale już się wykąpałam ze stadem Japonek, teraz już tylko z górki. 

Jest też wspólna pralnia (na szczęście obsługa pralek prosta jak w pysk strzelił) i kuchnia (tam jeszcze długo nie pogotuję chyba, zresztą najadam się w stołówce u お母さん -„Mamy”, tak kazała nam na siebie mówić przesympatyczna kucharka – aż za dobrze). 

Przeżyjemy.

Pierwszy dzień to jeszcze tylko kolacja i Internet w lobby hotelowym (jeszcze biorą nas za gości, choć na tablicy w stołówce wiszą nasze lewe fotki z napisem „POWITAJMY NOWYCH PRACOWNIKÓW Z POLSKI! NIECH PRACUJE SIĘ NAM RAZEM JAK NAJLEPIEJ!”).

Drugiego dnia głównie popierniczamy samochodzikiem służbowym z POŻS po tych wąskich, krętych dróżkach (LEWĄ STRONĄ) i załatwiamy wszystkie formalności. To znaczy on nam załatwia, tłumaczy słowa urzędników na prostszy japoński i ogólnie jest przekochany. Zaczynamy darzyć go swego rodzaju czcią. Nie tylko my, kiedy później opowiadamy z Koneko naszym nowym, starszym stażem koleżankom o tym dniu, reagują zdaniem „Jeeej, też bym chciała, żeby on mnie zabrał do miastaaaa…”. 

Kupujemy w discouncie „Don Kichote” wszystko, co nam potrzebne OPRÓCZ SUSZARKI, o której obie z Koneko zapominamy, więc przez najbliższy tydzień będziemy suszyć łby pod klimatyzatorem (na szczęście póki co mam krótkie włosy). Darek dla wyrównania przypału kupuje przejściówkę, która pasuje mu tylko do komórki, ale już nie do lapka, więc leci na mojej (uniwersalnej), a ja na jednej z tych, które ma Koneko. W salonie Soft Banku (operator telefoniczny) nic nie rozumiemy z tego, co nam mówią, więc bierzemy ulotki nt. telefonów i obiecujemy wrócić później. Jesteśmy sobą.

Mam też pierwszego z dziwnych Kitkatów. Zielona herbata!

5 komentarzy:

  1. haha, usłyszałem w głowie jak Koneko mówi: „Nieee no, ten pokój ma… Potencjał.” ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym się wykąpać w takiej łaźni. <3 Nie to, co moje koedukacyjne łazienki w Babi... Z drugiej strony - hej! Babi jest super! Co z tego, że są szafki pamiętające z pewnością czasy Jaruzelskiego, aktualnie nie mam zlewu w pokoju i nad prysznicami tynk odpada z sufitu? Jest ciepło, od okien nie wieje, zdarzają się piekarniki, a ostatnio nawet dopisała mi w pokoju wykładzina. Żyć nie umierać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje szafki chyba pamiętają Akihito :D Ale masz rację, da się przywyknąć. TYLKO NET JEDNAK OB 8.11, JAPOŃSKI JĘZYK TAK PEŁEN HOMOFONÓW :(

      Usuń
    2. Nawet ja pamiętam Akihito, nie jest trudno. ^ ^
      Haha, widziałam na fejsie. ; ) Trudno, może mi morda wypięknieje do tego czasu. = D

      Usuń
    3. DAMN. Tydzień tu i już zero ogaru. Myślę, którego miałam na myśli. Meiji. Czyli... MUTSUHITO. YAY.

      Usuń