Daaaamn it.
Jest piękny. Duży, stary, kit wie, jakie przymiotniki
jeszcze powinny go opisywać. W korytarzu, którym popierdzielamy do akademika
(damski łączy się z hotelem takim pożalsięBoże tunelem, joł) wiszą zdjęcia
sławnych gości, na przykład CESARZA I CESARZOWEJ JAPONII. John Lennon i Yoko
Ono też wiszą, ale w innym miejscu. Skóra, drewno, czerwone dywany, muzyka jak
na Titanicu. I w środku tego my.
Pierwszy przystanek: KADRY. Spotkanie z POŻS i jego koleżanką
(Panią Uczącą Stażystów Etykiety – PUSE, idzie mi coraz lepiej!), którzy
wprowadzają nas w tajniki tego, co mamy robić (czyli nadal nic nie wiemy jeśli
chodzi o czas odleglejszy niż przyszła niedziela) i przedstawiają wszystkim
ważnym Capo di Tutti Frutti. Wizytówki latają w powietrzu, omiyage nadal siedzą
u nas w torbach, więc decydujemy się dać je potem, nazwisk nie da się
zapamiętać za nic (tożsamość POŻS i PUSE udaje nam się wbić do głów następnego
dnia).
Prowadzą nas do kolejnego biura, znowu dużo nazwisk, już bez
wizytówek, ale za to dostajemy się w ręce pani w okularkach, która
(gestykulując obficie, gdyż wtedy jeszcze myślała, że nie mówmy po japońsku,
stąd pokazywała godzinę na palcach a mówiąc „DAME” – „NIE WOLNO” krzyżowała nam
przed nosem ramiona) wprowadziła nas w tajniki pracowniczego życia. Czyli
dostaliśmy kupony na żarcie, wzięliśmy pod pachy walizki, które już przyszły i
powlekliśmy się do akademików. W dwie różne strony. NIE MA ROMANSÓW, NIE MA
MIŁOŚCI, NIE MA MIESZANIA PŁCI, jak zbliżysz się do wejścia akademika płci
przeciwnej, opadną kraty i pojawi się smok ziejący ogniem.
No to akademik.
O matko.
No cóż. Widziałam Hankę, widziałam Babilon (ten ostatni
dzięki Emilii widuję dość często) ALE CZEGOŚ TAKIEGO TO JESZCZE KURDE NIGDY. Co
prawda teraz już powoli się przyzwyczajam, bo jakoś trzeba żyć, ale na początku
kiedy pani w okularkach nas zostawiła, wybuchłyśmy z Koneko histerycznym
śmiechem. (Koneko: „Nieee no, ten pokój ma… Potencjał.”). Nie będę się więc
skupiała na wadach. Jest ciepło (co prawda nie od razu ogarnęłyśmy obsługę
kilmy, ale już chucha ciepłym powietrzem, na dodatek na moje łóżko <3), od
okna NIEMAL nie ciągnie (nieoceniona Hania Senpai mówi, że jak zimą pociągnie
to mamy poprosić o koce i obłożyć. Yay, nie mogę się
doczekać), w ogóle według wszystkich mieszkanek, z którymi do tej pory
gadałyśmy, to najlepszy pokój w całym budynku. Przywileje dla Europy?
Na dole jest ofuro (japońska łazienka) z wodą z onsenu
(gorącego źródła). No właśnie. Japońska łazienka. Wspólna. YAY. Moja pewność
siebie… nie, chwila, ja nie posiadam pewności siebie. No ale już się wykąpałam
ze stadem Japonek, teraz już tylko z górki.
Jest też wspólna pralnia (na szczęście obsługa pralek prosta
jak w pysk strzelił) i kuchnia (tam jeszcze długo nie pogotuję chyba, zresztą
najadam się w stołówce u お母さん -„Mamy”, tak kazała nam na siebie
mówić przesympatyczna kucharka – aż za dobrze).
Przeżyjemy.
Pierwszy dzień to jeszcze tylko kolacja i Internet w lobby
hotelowym (jeszcze biorą nas za gości, choć na tablicy w stołówce wiszą nasze
lewe fotki z napisem „POWITAJMY NOWYCH PRACOWNIKÓW Z POLSKI! NIECH PRACUJE SIĘ
NAM RAZEM JAK NAJLEPIEJ!”).
Drugiego dnia głównie popierniczamy samochodzikiem służbowym
z POŻS po tych wąskich, krętych dróżkach (LEWĄ STRONĄ) i załatwiamy wszystkie
formalności. To znaczy on nam załatwia, tłumaczy słowa urzędników na prostszy
japoński i ogólnie jest przekochany. Zaczynamy darzyć go swego rodzaju czcią.
Nie tylko my, kiedy później opowiadamy z Koneko naszym nowym, starszym stażem
koleżankom o tym dniu, reagują zdaniem „Jeeej, też bym chciała, żeby on mnie
zabrał do miastaaaa…”.
Kupujemy w discouncie „Don Kichote” wszystko, co nam
potrzebne OPRÓCZ SUSZARKI, o której obie z Koneko zapominamy, więc przez
najbliższy tydzień będziemy suszyć łby pod klimatyzatorem (na szczęście póki co
mam krótkie włosy). Darek dla wyrównania przypału kupuje przejściówkę, która
pasuje mu tylko do komórki, ale już nie do lapka, więc leci na mojej
(uniwersalnej), a ja na jednej z tych, które ma Koneko. W salonie Soft Banku
(operator telefoniczny) nic nie rozumiemy z tego, co nam mówią, więc bierzemy
ulotki nt. telefonów i obiecujemy wrócić później. Jesteśmy sobą.
Mam też pierwszego z dziwnych Kitkatów. Zielona herbata!
haha, usłyszałem w głowie jak Koneko mówi: „Nieee no, ten pokój ma… Potencjał.” ;P
OdpowiedzUsuńChciałabym się wykąpać w takiej łaźni. <3 Nie to, co moje koedukacyjne łazienki w Babi... Z drugiej strony - hej! Babi jest super! Co z tego, że są szafki pamiętające z pewnością czasy Jaruzelskiego, aktualnie nie mam zlewu w pokoju i nad prysznicami tynk odpada z sufitu? Jest ciepło, od okien nie wieje, zdarzają się piekarniki, a ostatnio nawet dopisała mi w pokoju wykładzina. Żyć nie umierać!
OdpowiedzUsuńMoje szafki chyba pamiętają Akihito :D Ale masz rację, da się przywyknąć. TYLKO NET JEDNAK OB 8.11, JAPOŃSKI JĘZYK TAK PEŁEN HOMOFONÓW :(
UsuńNawet ja pamiętam Akihito, nie jest trudno. ^ ^
UsuńHaha, widziałam na fejsie. ; ) Trudno, może mi morda wypięknieje do tego czasu. = D
DAMN. Tydzień tu i już zero ogaru. Myślę, którego miałam na myśli. Meiji. Czyli... MUTSUHITO. YAY.
Usuń