I tak to jakoś leci |
Kazałam
na siebie czekać, omatase. Właśnie
trwa moje okienko między jednymi a drugimi zajęciami, zalałam drugą (ziew) kawę
i zaczynam nadrabianie zaległości. Zaczęłam moje studia. Zaczęłam kolejny rok w
Japonii. I kolejny rok blogowania (myślę, że w 2016 będę mogła już występować o
akredytację na jakimś Blog Forum :D). Ponieważ – w zamyśle – duża część wpisów
od teraz będzie w jakiś sposób dotyczyła uniwersytetu i zajęć, pozwolę sobie
teraz nie pisać zbyt dużo na ten temat. Myślę też, że pogrupowanie informacji w
początkowym wpisie to niezły pomysł. A więc:
ON
THE ROAD
Śmieszki
– heheszki z tym dojazdem w tym roku. Szanuję jak nienormalna fakt, że bilet w
obydwie strony to część naszego stypendium i nie musimy się martwić, ale mam
jednocześnie wrażenie, że w ministerstwie każdy wybrał swojego polskiego
zawodnika i puścili nas w wyścig pt. „Kto dotrze do celu NAJDZIWNIEJ”. Moja
trasa wyglądała tak: Poz… NIE, NIE POZNAŃ! Powinnam była lecieć z Poznania, bo
tu mieszkam, ale Ławica postanowiła się zamknąć i modernizować. Więc dostałam
Warszawę. Znowu. Przeznaczona stolicy. A więc: Warszawa (6:05 rano) – Amsterdam
(6h czekania na tranzyt) – Tokio Narita, bo czemu miałoby być od razu Kansai
Airport (3h czekania, przesiadka na loty krajowe, konieczność odebrania i
ponownego nadania bagażu) – KANSAI AIRPORT – dziadkobus podstawiony przez
dajgacz (szanuję!) – Minoh (jeden z trzech kampusów Osaka Uniwersity, którego
od dziś będę wymiennie nazywać japońskim skrótem: Handai). I pomyśleć, że z tą trasą i tak bym nie wygrała owego
konkursu :)
SWEET
HOME 2号館 (NIGOKAN)
Mój
akademik. Jest… akademicki. Mam własny pokój (jakieś dziesięć metrów kw.) z
łazienką (jakiś jeden metr kw.) – ciasny, ale własny, przynajmniej szybko się
nagrzewa. Łóżko jest, biurko jest, Internet jest, wszystko jest. Mam porównanie z Hakone i naprawdę, obecny
akademik wygrywa wszystkim z wyjątkiem braku dużego ofuro (jednak moczenie się
weszło w krew). Dużej biedy nie ma, ale mała jest (bo to jednak życie
studenckie), poza tym lubię nadawać ksywki, dlatego od dziś pieszczotliwie
mianuję mój Nigokan (dosł. Budynek Numer Dwa) Biedokanem.
MOJA
DZIELNIA
Przykładowy rzut oka na okolicę akademika |
CYWILIZACJA!
To znaczy leżymy na zboczu jednej z gór otaczających Osakę i administracyjnie
jest to już inne miasteczko (właśnie Minoh, 箕面, transkrypcyjnie
Japończycy trochę olali tutaj pana Hepburna), ale JEST STUJENÓWKA. SĄ TRZY
MARKETY W PROMIENIU 20 MINUT PIESZO. SCHODZĄC DO TRASY 171 TRAFIA SIĘ NA
MILIARD KNAJP. I RECYCLE SHOP (jest Hard Off, z mojej ulubionej serii
off-sklepów z używanymi rzeczami maści wszelakiej). Jest też Family Mart (to
akurat nie takie dziwne, konbini są wszędzie). Japończycy mówią, że to inaka (wioska), ale ja im na to
odpowiadam, że Miyanoshita to była dopiero INAKA. Tutaj jest w sam raz do
życia.
Acha,
do kościoła trzeba podjechać trochę autobusem, ale też jest. Tym razem
proboszcz niestety nie Japończyk, ale nie można mieć wszystkiego. Parafianie
kochani, niczego innego się nie spodziewałam :)
LUDZIE
Dużo
różnych. Handai przyjmuje ok. 70 stypendystów na różne programy, mamy tutaj
więc wesołą mieszankę z nazwiskami, po wymówieniu których ma się ochotę
krzyknąć „EEEE, MAKARENA!”. Z drugiej strony – moje dla tej anglojęzycznej
części z nich też jest pewnie beką. Niektórzy niesamowicie wymiatają po
japońsku, niektórzy są małymi oszuścikami (dzieci z małżeństw mieszanych, jedno
z rodziców to Japończyk – oczywiście nic wbrew zasadom stypendium, ale jak ja
mam się równać z kimś, kto jest pół- native’em :D), większość bardzo miła. Dużo
Chińczyków, najwięcej… POLAKÓW (doliczyłam się trzynastu, jesteśmy światową
potęgą japonistyczną).
Osaka stoi, kaczka pływa |
JAPONIA
ODZYSKANA
Nie
zmieniła się. To znaczy nie oczekiwałam, że w czasie roku mojej nieobecności
Japończycy opanują sztukę przechodzenia przez ściany (albo wypiekania
normalnego chleba), ale to było dość śmieszne uczucie – wrócić po roku, a czuć
się, jakby nie było cię tydzień (nawet miesiąc się zgadzał). Zamek w Osace
stoi, sklepy i bary na Nanbie działają, metro kursuje – kraj, jak kraj. Dziwnie
się czuję z moim drugim pobytem tutaj, kiedy na zajęciach nauczyciel pyta, czy
widzieliśmy kiedyś pokój z matami tatami,
a ja przypominam sobie tygodnie przepracowane w ryōkanie i nie wiem w sumie,
jak się czuć, ale to dopiero dwa tygodnie. Jeszcze mam czas na poustawianie
sobie wszystkiego (głównie w głowie). Na razie WRÓCIŁAM!
次回 / W następnym odcinku: Wizyta w królestwie mangozje… entuzjastów
animacji japońskiej –Animate i przyjaciele.
Z tym dojazdem to Cię naprawdę nieźle zrobili! Ja przecież leciałam tak samo, 6:05 z Warszawy do Amsterdamu i 6h czekania na przesiadkę, ale... wiesz, że o 14:40 były dwa loty do Japonii, jeden do Tokio, a drugi do Osaki? Że ja poleciałam przez Osakę, to rozumiem, bo tak czy siak musiałabym się przesiąść do Sapporo, ale że Ciebie posłali przez Tokio to nie ogarniam :D
OdpowiedzUsuńW Mino mieszkała moja koleżanka i byłam u niej parę razy, pewnie nawet w tym samym akademiku :D Malutkie pokoje, ale przytulne. A sztukę wypiekania chleba opanowali! Weź ogarnij sklepiki koło jednego z marketów, tego, co się do niego przechodzi chyba mostem nad monorailem. Parę lat temu była tam piekarnia i można było coś dobrego kupić, może jeszcze się nie zamknęła :)
I wiesz co - ja też mam wrażenie, że nie było mnie z tydzień czy dwa. Zupełnie jakby ostatnie 4 lata w ogóle nie istniały, tyle, że przeprowadziłam się z Sendai do Sapporo :)
Tak, wiem, że był lot do Osaki z Amsterdamu - patrzyliśmy na niego smętnie :D Co do chleba - może ja mam jakieś zawyżone oczekiwania, ale jeszcze żaden japoński chlebopodobny wynalazek nie dorównał żytniemu na zakwasie z Polski (aczkolwiek tamta piekarnia stoi!).
OdpowiedzUsuńOo, czyli bilety są fundowane? Jak miło! Ale trasę to Ci niezłą zapewnili. Organizacją mógłby się jednakowoż zająć ktoś bardziej ogarnięty. ^^'
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego pobytu! :)
Tak, myślę, że napiszę coś więcej o szczegółach stypendium w późniejszych wpisach :) Dziękuję!
UsuńZ chęcią przeczytam! ^^
Usuń