Złapię je wszystkie! |
Na
pierwszy ogień poszła chyba największa świątynia otaku (czyli dość ortodoksyjnych fanów mangi i anime, gdyby ktoś z
czytelników jeszcze tego słowa nie słyszał) – pięciopiętrowy sklep Animate. A
więc w Animate – w miarę zakupów wjeżdżając coraz wyżej – znaleźć można chyba
wszystko, o czym mógłby pomarzyć przeciętny mangozj… Entuzjasta animacji
japońskiej (na wypadek, gdyby ktoś się właśnie zapowietrzał i obrażał – także się
do nich zaliczam). Maskotki, figurki, karty, plakaty, poduszki, cosplaye,
teczki, zeszyty, koszulki… W samym kąciku „Gintamy” mogłabym wydać połowę
stypendium (mają tam WSZYSTKIE regionalne edycje teczek! Co prawda połowę
pokupowałam już ostatnio we właściwych miastach podczas podróży, ale druga
połowa…). Ludzi dużo, kolejka do kasy kilometrowa, muzyka AKB48 płynie z
głośników, interes się kręci i hajsy zgadzają.
Tego nie znajdziecie w scenariuszu oryginału |
Ale
idziemy dalej. A na kolejnych piętrach zaczyna się to, czego nie znajdziemy w
klasycznym sklepie, dajmy na to, Shōnen JUMP*. Wchodzimy między półki, regały,
całe rzędy zastawione od góry do dołu tzw. dōjinshi
(同人誌 – nazwa mająca oznaczać „pismo dla
ludzi o takich samych zainteresowaniach”). I zaczyna się zabawa. Jeżeli ktoś z
Was jeszcze nie spotkał się z tym terminem, proponuję wpisać w Google tytuł
wybranego anime w połączeniu z hasłem dōjinshi
– ale jeżeli ktoś spojrzy Wam przez ramię, mnie nie wińcie za konsekwencje.
Mowa tu bowiem o rysowanych fanowską – mniej lub bardziej profesjonalną – ręką mangach,
wykorzystujących postaci i historie pierwotnie zawarte w innych, „oficjalnie”
wydawanych tytułach. Takie rysowane fanfiction. Z tym, że fanfiction nikt nie
wydaje i nie sprzedaje za kasę. Jak to się ma do praw autorskich? Nie mam pojęcia.
Internet podpowiada, że rynek dōjinshi jest nielegalny z punktu widzenia japońskiego
prawa. A jednak istnieje dość otwarcie i autorzy poszczególnych tytułów jakoś
nie rzucają się na twórców takich dzieł za kradzież postaci i wykorzystanie ich…
No cóż, w większości w dość niecnych celach.
Dalej nie idź, jeśli masz wrażliwą psychikę |
Umówimy
się, istnieją jakieś „łagodne” dōjinshi.
Ale po spędzeniu między półkami dobrych kilkudziesięciu minut mogłam stwierdzić
śmiało, że nie są one w głównym nurcie. A co jest? Cóż, zasadniczo rzecz
biorąc: miłość. Rzucę „Gintamą”, bo jest popularna (choć zdecydowanym
rekordzistą w dziedzinie TAKICH dōjinshi jest
„Shingeki no kyōjin”). Mamy sobie głównego bohatera – Gintokiego. I drugiego
ważnego bohatera – Hijikatę. Dwie męskie postacie, popularne, laski lecą. Z
tym, że część dziewczyn chciałaby więcej, a że akurat „Gintama” nie należy do
produkcji, w których romans między męskimi bohaterami jest możliwy… Mnóstwo
amatorskich mangaków chwyta za ołówki. A reszta biegnie do Animate i innych
okolicznych przybytków na zakupy. Co ciekawe, w większości faktycznie są to
dziewczyny (jeżeli chodzi o yaoistyczne opowiastki, bo gatunków jest wiele).
Czy wszystkie Japonki są więc fankami pikantnych (w różnym stopniu) historyjek?
Nie. Czy te, które są, czymś się odznaczają? Nie, mijające mnie między półkami dziewczęta były
na wskroś „zwykłe” i wcale nie biła im z oczu deprawacja, nawet nie sapały
ciężko. Co o tym sądzą inni mieszkańcy Wysp? Niektórzy pewnie się dziwią, inni
uważają, że świat się kończy z taką młodzieżą i do nauki by się wzięli. Nipponbashi
czy Akihabara to nie cały kraj, co jednak nie znaczy, że można całkowicie
wymazać ich istnienie. Ale bardziej niż to, co kręci Japończyków (i czy tylko
Japończyków, w końcu turystów też było tam co niemiara; każdy chce kupić
ulubiony, niedostępny w kraju tytuł :D) interesuje mnie skala zjawiska i jego
charakter (naprawdę NIKT ich nie pozywa o te prawa autorskie?!). Nie próbuję
też powiedzieć, że to wszystko takie niewinne i motylki fruwają, ponieważ po
przekroczeniu widocznego na zdjęciu obok znaku wchodziło się w sektor naprawdę
ostrej jazdy i wtedy dopiero włączała się lampka „powinni tego zabronić” – ale
nie sądzę, że znalazłoby się tam coś, czego już nie ma w necie na wiadomych
stronach (ogólnoświatowych). Kwestią indywidualnego wyboru jest, czy cię to
kręci i kupujesz, czy z ciarkami na plecach wracasz piętro niżej, w strefę
poduszek. Czy też może obśmiewasz cały ten budynek i idziesz na lody o smaku ośmiornicy.
Niezależnie od tego, jakiej narodowości jesteś.
*Magazyn,
w którym publikowane są co tydzień nowe odcinki takich mang jak „Bleach”, „Naruto”
(no, ten się już skończył), czy właśnie „Gintama”.
次回: Dlaczego wróciłam? Garść informacji o stypendium
Ministerstwa Edukacji i Kultury.
Jej, już się boję, ile czasu spędziłabym w takim miejscu. I ile pieniędzy bym wydała. ^^' Na szczęście doujinshi nie tykam, więc przynajmniej w tym sektorze mój portfel by nie ucierpiał. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Haha, ja na tym polu nie mam całkiem czystych rąk, ale obyło się bez kupowania "pamiątek" :v
Usuń