Od bramy wiadomo, że będzie fajnie |
Zacznijmy od tego, że nie było łatwo. Zaczynam się
zastanawiać, kiedy ostatnio napisałam tu, że BYŁO ŁATWO, no ale tym razem
serio. Biletów do tego muzeum nie kupisz po prostu, kurczę, w kasie biletowej
SAMEGO MUZEUM. Nie, trzeba je zarezerwować z wyprzedzeniem w Lawsonie (sieć
sklepów konbini) – i to z jakim wyprzedzeniem! Tydzień to, jak się boleśnie
przekonaliśmy w lutym, za mało. No więc za drugim razem wykupiliśmy te
wejściówki miesiąc do przodu, przezorny zawsze ubezpieczony.
Ze stacji kolejowej w Mitace można dojechać do muzeum
specjalnym busem, ale po co bulić hajs, jeśli odległość wynosi kilometr i
na luzie można to przejść z buta. Zwłaszcza jakby ktoś wybierał się w
najbliższym czasie - naprawdę polecam spacer, pięknie kwiatki po drodze kwitną.
Sam budynek jest położony w uroczym parku (stąd też nazwa na
bramie: 三鷹の森ジブリ博物館, czyli w wolnym tłumaczeniu Muzeum Ghibli Skitrane Po Lesie) i wygląda jak żywcem wyciągnięty z
rysunku Miyazakiego. A jak już odstoisz swoje w kolejce w otoczeniu bandy
wrzaskliwych przedszkolaków (japońska powściągliwość uwydatnia się chyba
dopiero po ukończeniu dziesiątego roku życia) wchodzisz do środka… a tam to już
w ogóle jak u Hauru. Szkoda, że nie można było robić zdjęć, więc musicie trochę
wierzyć mi na słowo, a trochę popatrzeć na ich oficjalną stronę (dla
niejaponistów: na dole jest przycisk „English”).
Muzeum z perspektywy robota na dachu |
Zasadniczo tematyka muzeum obraca się wokół samej animacji i
techniki wyświetlania filmu z taśmy (jest możliwość samodzielnego pokręcenia korbką).
Dodatkowo można zobaczyć (prawdopodobnie mocno stylizowaną, ale i tak uroczą)
kopię pracowni Hayao Miyazakiego, wypełnioną różnymi rupieciami, które fanom
powiedzą o wiele więcej niż postronnym (patrz: maska No-Face’a w kufrze <3). W cenie
biletu (a cena ta wynosi 1000 jenów, nie tak źle) dostajemy też wejściówkę na
małą salę kinową, gdzie wyświetlą nam jedną z kilku krótkich animacji sygnowanych
przez Ghibli (my trafiliśmy na "くじらとり″, czyli Poławiaczy wielorybów). Potem należy totalnie spłukać się w sklepie
z pamiątkami o uroczej nazwie Mamma
aiuto! (yeah, tyle lat nauki włoskiego nie poszło na marne!), a następnie wejść
na dach, by wykonać kilka pamiątkowych fotek z posągiem robota z Laputy.
Zdjęcie wykonane dzięki uprzejmości pewnego Chińczyka, który nie miał wyjścia |
Po drodze mijamy kącik, w którym znajduje się dość spora,
pluszowa replika Kociego Autobusu z Tonari
no Totoro – na tyle duża, by stanowić ogromną atrakcję dla band dzieciaków,
bezustannie ładujących się do środka. Kiedy my tam byliśmy, nad całością tego
harmidru czuwały dwie pracownice – opiekunki do dzieci, którym strasznie współczułam (opiekunkom, nie
dzieciom, dla wrzaskliwych dzieci nie ma litości). Mam
wrażenie, że każdy pracownik tego muzeum, widząc rano w swoim grafiku przydział
„na Koci Autobus” wie, że tego dnia będzie miał przesrane. Coś jak BLD w
mendaju (skrót ten oznacza Breakfast-Lunch-Dinner,
czyli zasadniczo jakieś 12-13 godzin spędzonych w pracy).
Na zakończenie zwiedzania można wbić jeszcze do mieszczącej
się na terenie muzeum kafejki, jednak nie miałam zbyt wiele czasu, by się jej
przyjrzeć, gdyż był 待ち時間 (czyli kolejka), a my lecieliśmy jeszcze do Muzeum
Historii Naturalnej i Nauki (no, taka jest moja wersja tłumaczenia nazwy) w
Ueno. Tym razem nie liczcie więc na recenzję kulinarną. Za to tego samego
dnia załapałam się na tartę dyniową, smakowe foccacie i drink bar w knajpie na Dworcu Shinjuku, więc w sumie wyszłam na plus.
Zwłaszcza wagowo.
Szkoda, szkoda bardzo, że nie byłp można robić fotek. Dobrze byłoby w końcu przeczytać "Ruchomy zamek Hauru", bo inne książki Diany W. Jones jako dzieciak czytałam z wielką ochotą. Pamiętasz może serię o Chrestomancim?
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, ale doktor Google pamięta. I podpowiada mi, że chyba nie czytałam :D
UsuńOjejku, chętnie wybrałabym się do Muzeum Ghibli! To musiało być świetne przeżycie. Chciałabym mieć w przyszłości okazję do zwiedzenia tego i owego w Japonii, ale nie wiem, czy załapię się na stypendium czy coś w tym stylu. Swoją drogą, świetny blog, trafiłam na niego jakiś czas temu i przeczytałam wszystkie posty, naprawdę miło się je czyta :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZ doświadczenia wiem, że z tymi stypendiami jest niezbyt kolorowo, no ale nie jest to niemożliwe, więc powodzenia ;) Dziękuję - i za komentarz, i za przeczytanie bloga. Mam nadzieję, że następne notki też się spodobają :)
Usuń