poniedziałek, 21 kwietnia 2014

(Nie)ukryta Chrześcijanka w Japonii

Zanim na dobre rozpocznę tę notkę, przyda się mały wstęp. A więc zacznijmy od tego, że jestem praktykującą katoliczką. Dla większości czytających tego bloga to raczej niewielkie zdziwienie (zwłaszcza, jeżeli znacie mnie osobiście; nigdy się jakoś nie kryłam z cotygodniowym chodzeniem do kościoła ;)), jednak w Japonii taka deklaracja spotyka się najczęściej z uprzejmym zainteresowaniem, połączonym z raczej poszlakową wiedzą na temat chrześcijaństwa ze strony rozmówcy (nie chcę tu nikogo oczerniać, ale ostatnio tłumaczyłam znajomej, że katolik i protestant to niby to samo, ale jednak się różni). Przed wyjazdem do Japonii powiedziałam sobie, że ten staż nie stanie się dla mnie rocznymi wakacjami od Boga, a jako, że w moim przypadku nie sprawdza się formuła „modlić się mogę wszędzie, po co mi msza”, zaczęłam szukać w internecie parafii katolickiej niedaleko Hakone… I, na szczęście, znalazłam. Po pół roku spędzonym tutaj zebrałam już na tyle dużo różnych doświadczeń, że postanowiłam ubrać to w słowa i opublikować tekst. Nie jestem znawcą japoblogosfery, ale mogę się pokusić o stwierdzenie, że prościej natrafić w Internecie na wpis o współczesnym shintō w Japonii niż o chrześcijaństwie obecnie – a więc może na coś się komuś ta moja twórczość przyda.

Z zajęć z historii (tutaj mówię o współjaponistach) lub innych źródeł (tutaj mam na myśli innych czytelników bloga, którzy, uwaga, PONOĆ SĄ) znacie zapewne historię kakure kirishitian, czyli dosłownie "ukrytych chrześcijan" w Japonii. Jeśli nie: w skrócie niedługo po dotarciu chrześcijaństwa na Wyspy Japońskie shogūnat stwierdził, że jezuici i spółka mają mu się nie mieszać w sprawy państwa, a tak w ogóle to najlepiej zakazać tej dziwnej religii, co też w XVII wieku zrobił. Chrześcijanie jakoś przetrwali, ale musieli się… no cóż, skitrać. Stąd też po dziś dzień można w Japonii zobaczyć (zwłaszcza na Kyūshū, które było przez długie lata głównym ośrodkiem kontaktu z zagranicą/zamorzem) na przykład  posągi Matki Boskiej, dla niepoznaki „wystylizowanej” na boginię Kannon  (już w maju będę szukać). 

Obecnie oczywiście traktat o zakazaniu chrześcijaństwa już nie obowiązuje, ale nadal nie jest to najpopularniejsza religia w Japonii. Tym większa była moja radość, gdy odnalazłam kościół w Gorze (część Hakone oddalona od Miyanoshity o dwie górki, czyli dwa przystanki  koleją). Okazało się, że nie opuszczając jeszcze granic Polski wykonałam lepszy research niż mój hotel, który na pytanie o najbliższy kościół wskazał mi dopiero ten w Odawarze (dziesięć minut drogi vs. godzina). Zasadniczo obydwa wspomniane należą do tej samej parafii, a kościółek (duży to on nie jest) hakoński jest „filią” tego w Odawarze – msze odbywają się tylko raz w tygodniu, w niedziele o ósmej rano. I ja na te msze co tydzień jeździłam (chyba, że wyjątkowo nieszczęśliwie ułożył mi się grafik w pracy, ALBO ŚNIEG ODCINAŁ NAS OD ŚWIATA). Tak, na ósmą rano, a potem (gdy pracowałam jeszcze na genaknie) szłam do roboty. Restauracja, ze swoimi zmianami na 7:30 i brakiem wolnych niedziel (chociaż w maju wyjątkowo mam wszystkie niepracujące, ale będzie churching…) zmusiła mnie do jeszcze większej gimnastyki i biegania w soboty zaraz po pracy (kończącej się o 16:30) na autobus, by zdążyć do Odawary na mszę o 18:00. Tylko raz nie dojechałam, bo droga się zakorkowała i nie było sensu nawet wyruszać.

Niezastąpione źródło nowego słownictwa


Na początku chciałam pozostać w kościele w miarę anonimowa (co było głupim pomysłem, bo a. jestem biała, to się nie da; b. „moi” parafianie są kochani i nadopiekuńczy, to się nie da), ale szybko wybiły mi ten pomysł z głowy fala troski i entuzjazmu, która mnie zalała. Wspomagana przez współwyznawców ogarnęłam więc w miarę kościelny savior- vivre w Japonii, który polega mniej więcej na tym, że:
- nie klękasz przy Podniesieniu, znakiem szacunku jest tu ukłon,
- Komunię Świętą przyjmujesz zawsze na rękę,
- znak pokoju to też ukłon, nie żadne kiwanie głową czy uściski dłoni,
- na specjalnych tablicach przy ołtarzu wypisane są numery pieśni na dziś, a przy ławkach leżą śpiewniki, wystarczy poszukać i można dawać czadu,
- przed Mszą zabierasz sobie ulotkę – książeczkę, zawierającą modlitwy i czytania z danej niedzieli, oraz Ewangelię – nie macie pojęcia, jak to ułatwia życie, bo rozumienie ze słuchu to co innego, a znaki podstawione pod nos z odczytaniem to też co innego,
- szafarzem może być kobieta,
- w kościele w Odawarze buty zostawiasz na genkanie, a dalej popylasz w parafialnych kapciorach; w Hakone kapcie ma tylko stojący na podwyższeniu przy ołtarzu ksiądz.

Z tą wiedzą nawet z tak ograniczoną znajomością japońskiego jak moja (a język kościelny to też osobna bajka, kto mi z miejsca powie, co oznacza 憐れみたまえ albo 救い主?) daję radę brać jakoś czynny udział w tych nabożeństwach. Do tej pory, poza coniedzielną mszą, „zaliczyłam” też: pasterkę wraz z jasełkami, spowiedź po japońsku (dwa razy, zapomnijcie o czymś takim jak „konfesjonał”, przynajmniej w małych parafiach), mszę Wielkanocą i chrzest (oczywiście NIE MÓJ, a raczej dwóch dzieciaków – około dwuletniego chłopca i na oko sześcioletniej dziewczynki; mogę Wam szepnąć słowo, że zostali ochrzczeni pełnym imieniem i NAZWISKIEM, a w bonusie dostali drugie imię po którymś z „europejskich” świętych – widać japońskich jeszcze tyle nie ma, a patron musi być). 

Dobrze, że mogłam wybrać kolor tasiemki
Jeszcze jednym faktem, który odróżnia „moją” japońską parafię od tej w Polsce jest fakt, że serio wszyscy chyba się tu znają z imienia i nazwiska (i kumplują). Oczywiście wynika to z rozmiarów wspólnoty (niewielkich), ale dość dużym zaskoczeniem był dla mnie na początku fakt, że poprzedni ksiądz (teraz przyszedł nowy, zasada zmiany podobna jak i u nas, choć na parafii tak naprawdę ksiądz- Japończyk tylko jeden + dojeżdżający misjonarze) potrafił podczas kazania bezpośrednio zwrócić się do danego wiernego w stylu „A pan, panie Tanaka, przecież wie, czym jest Zmartwychwstanie!” albo – kiedy już mnie poznał – „No jak to jest w Polsce z tą Trójcą Świętą? Tak samo jak u nas, co nie?”. Kiedy „przyszedł” obecny kapłan, parafianie zarządzili akcję przychodzenia na Mszę z imiennymi identyfikatorami, żeby prościej mu było zapamiętać swoje owieczki (zgadnijcie, czy też dostałam). Miłym akcentem były też małe bufeciki przygotowane w kościele z okazji Bożego Narodzenia i Wielkanocy, żeby można było coś przekąsić i sobie pogadać (wczoraj na przykład dostaliśmy z Darkiem po pisance od dziarskich babć; doceniłam ponownie dziś rano, jedząc to jajko na śniadanie). W ogóle, są tak fajni i tyle im zawdzięczam, że aż zrobię reklamę i przekieruję Was na oficjalną stronę Odawara Catholic Church (polecam galerię).

W pracy, poza oczywiście naszą trójką, chrześcijanie też się zdarzają, choć nie katolicy (stąd właśnie musiałam tłumaczyć postronnym, co się stało po wystąpieniu Lutra i dlaczego nie mogę iść na nabożeństwo z miłym chłopakiem wydającym chleb). Czasem – prawdopodobnie jako przybysze z tego dziwnego kraju, w którym prawie wszyscy wierzą w to samo – spełniamy rolę Wyroczni do Spraw Wiary, wyjaśniając na przykład, czym jest Msza Święta albo post. Albo, tak jak niecałe dwa tygodnie temu, że Wielkanoc nie jest dzisiaj, więc sory, Szefie, ale weź te jajka z lady w restauracji, bo dziś sobota i w ogóle, piąty kwietnia (później się okazało, że źle spojrzał w tabelkę w necie i obczaił już na przyszły rok).

Ech, folklor.

8 komentarzy:

  1. To ja mam doświadczenie z kościoła w Tokio (opisałam u siebie ;) i tam nie zdejmowało się butków, klękało się na podniesieniu, a na znak pokoju wszyscy sobie serdecznie podawali ręce. :) Podejrzewam jednak, że z tymi zwyczajami tam jest różnie - zalezy od tego dla kogo to jest msza. Po polsku też jest, raz na miesiąc. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Msza po polsku, ale super - u mnie są wyłącznie po japońsku, bo, jak wspominałam, parafia raczej składa się z lokalnych Japończyków ;) Podejrzewam, że w Tokio atmosfera jest bardziej międzynarodowa, ale jeszcze nie miałam okazji się przekonać. Może w najbliższym czasie ;)

      Usuń
  2. ALE DOBRA NOTKA. Tak się w nią wciągnęłam, że aż zapragnęłam iść sama do kościoła (pewnie Ty w szoku, ja w nie mniejszym), choć dobrze wiem, że to nie będzie to samo, co mała wspólnota katolicka na obczyźnie. Ale i tak, w tekście tkwi jakaś MOC.

    Bardzo, bardzo mi się spodobał opis mszy, w sumie już dawno temu chciałam przeczytać. Rozwiej tylko mą wątpliwość - przy czynieniu znaku pokoju następuje jeden ukłon, tak? Nie trzy czy ukłony do sąsiadów? Bo to drugie byłoby trochę kłopotliwe, co nie? Ale z Japończykami, to ktowie. Tak czy siak w ogóle to kłanianie się jest super zamiast klękania, no bo Ci wszyscy kucający ludzie, wyglądający często jak niedorobione kurczaki, budzą moje zażenowanie. Jeśli nie ma miejsca do klękania, powinno się stać i skłonić głowę, tak mnie uczono na lekcji religii i jak najbardziej tego przestrzegam.

    Weszłam na stronę tego Twojego kościółka, wiesz? I bardzo, bardzo mi się spodobała działalność parafii - na przykład choćby zbieranie głupich aluminiowych puszek. Super opcja, kiedy ludzie robią coś razem, i to w szczytnym celu, a nie każdy tylko dla siebie rzepkę skrobie. To samo mnie ujęło na English Campie. Zdecydowanie w NT i Poznaniu brakuje większego zżycia z parafianami. Dostęp do księdza mają tak naprawdę tylko Oazy i kółka różańcowe, czy coś w ten deseń. Nie, żeby zależało mi teraz na nie wiadomo jakiej zażyłości, ale miło wspominam spotkania z księdzem Rafałem "na pięterku", kiedy byłam jeszcze w chórku (ciąg dalszy kariery księdza K. przemilczmy xD). Właśnie. Śpiewniki. Syta opcja. ^ ^

    Polski Kościł mógłby się uczyć od tego Japońskiego. W zasadzie chyba po prostu czuje się zbyt mocny. Może inwazja islamu na Europę byłaby wskazana, by coś pokazać?

    Na koniec - CZYTELNICY, KTÓRYCH NIE WIDAĆ, ALE SĄ.
    Wiem to z autopsji - DLA AUTORA BLOGA NIE MA WIĘKSZEGO ZAWODU JAK NIEMOŻNOŚĆ OBCOWANIA Z CZYTELNIKAMI (no, prócz kompletnego braku czytelników). Dlatego sama proszę odbiorców "325 widoków" - odzywajcie się, będzie milutko. : ) To straszne, z notek wyciągacie mnóstwo przydatnych informacji, a w zamian co? Kolejna cyferka w statystyce? To jakieś takie... niegodne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, Twój wpis rekompensuje mi wszystkie komentarze do tej notki, których nie dostałam, ale dzięki za apel w moim imieniu - zgadzam się w stu procentach!
      Dodatkowo coś jest w tym, że nasz Kościół czuje się za mocny i przez to czasem zapomina o tym co najważniejsze, czyli, że jest od krzewienia wiary, a nie np. poglądów politycznych. Ten japoński na szczęście nie zająka się na takie tematy.
      Dobrze, że wzbudziłam w Tobie jakieś religijne powołanie, chociażby do jednokrotnego pójścia do kościoła. Dawno nie czułam takiego szczęścia, jak pewnego sobotniego wieczoru w lutym, kiedy po miesięcznej przerwie spowodowanej praca i warunkami na drogach wyrwałam się w końcu na mszę. I wtedy to też mnie sama zdziwiło ;)

      P.S. Kłaniasz się wszystkim dookoła. Dużo kłaniania się. To Japonia.

      Usuń
    2. Zawsze najpierw sprawdzam, kim jest autor/autorka strony, która mnie zainteresowała (w sensie: jakim jest człowiekiem, rodzaj wyznania ma dla mnie mniejsze znaczenie), dopiero potem decyduję o ewentualnej subskrypcji. W tym miejscu zawieszam swój risercz na tym blogu, chyba nic mnie na nim nie odrzuci. Nie wiem, czy nadal toczy się tu jakakolwiek aktywność, lecz to bez znaczenia, będę sobie czytać na spokojnie i z dalszą przyjemnością, tak czuję.

      Z chrześcijańskim pozdrowieniem.
      :)

      Usuń
    3. Bardzo się cieszę, że blog nadal znajduje czytelników :) Teraz faktycznie nie przybywa postów, bo wróciłam do Polski i urwały się tematy. Planuję jednak jeszcze jeden wpis w najbliższym czasie i - oczywiście - wznowienie serii w czasie kolejnego pobytu w Japonii. Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. No to od czytelniczki, której nie widać ale jest - bardzo fajny i ciekawy artykuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay, apel pomógł :D
      Dzięki, każda opinia (nawet jednozdaniowa) cieszy.

      Usuń