Może i stoję jak sierota, ale żeby zaraz FACET ? :( |
Po odnalezieniu Ani przy centralnym wyjściu z Tokio Eki
(tzn. najpierw 15 minut szukaliśmy samego wyjścia) ruszyliśmy pod Pałac Cesarski,
zaliczając po drodze posterunek policji, bo nagle znikąd zmaterializował się pod moimi
nogami czyjś aparat fotograficzny w kwiecistym etui. Wypełnianie formularza na
policji w Japonii: checked.
Z boskim cesarzem nie pogodosz |
Sam pałac był bardzo ładny… I bardzo daleko. Wszystko
pozamykane, nawet pocałować klamki się nie dało, bo brama oddzielona od plebsu
metalowym płotem, stojącym 50 metrów przed nią. Udało nam się zobaczyć tylko
zmianę warty strażników (to muszą być propsy, służba w cesarskiej straży…) i
pospacerować po zewnętrznych (sporych) ogrodach. Tak, przystawiłam sobie darmową
pieczątkę w kalendarzu (^^). Pod pałac planujemy wrócić 2. stycznia, kiedy to
będzie można wejść dalej, a Rodzina Cesarska pokaże się z okazji Nowego Roku poddanym. Ciekawe czy coś zobaczę, ale z moim
wzrostem w Japonii może i zobaczę :D
Jest klimat |
Następnym (niedalekim) przystankiem była Yasukuni Jinja.
Niewtajemniczonym napiszę, że to świątynia, w której Japończycy czczą swoich żołnierzy-bohaterów,
tylko że coś im się pierdzielnęło i czczą co najmniej o czternastu za dużo.
Czternastu zbrodniarzy wojennych klasy A z czasów II wojny światowej. Z tego
powodu smutno Chinom, smutno Korei, a Japonia za wiele sobie nie robi.
Faktycznie, w przeciwieństwie do innych świątyń, w Yasukuni aż wuchciło
(tłumaczenie: emanowało) nacjonalizmem, począwszy od flag, a skończywszy na
panach w mundurach Cesarskiej Armii perorujących przez megafon.
"Drogi pamiętniczku, niech Japonia trwa 1000 lat" - a tak na serio to po prostu nazwa świątyni z datą |
Jak na ironię, właśnie w tej świątyni postanowiliśmy z
Darkiem kupić swoje książeczki na pieczątki, a następnie (za darmo, pewnie
dlatego, że firmowy sprzęt) wymalowano nam na nich nasze pierwsze kaligrafie.
Niby nic, a japonista się jara na myśl o przyszłej kolekcji.
W perspektywie mieliśmy jeszcze 2,5h powrotu do Hakone,
ruszyliśmy więc w stronę Dworca Shinjuku. W okolicach dworca udało nam się we dwójkę obeżreć
za ok. 500 yenów na główkę (w japońskim fast-foodzie z wieprzowiną w roli
głównej), a więc da się NIE zbankrutować jedząc na mieście, tylko trzeba nie
mieszkać w miejscowości stricte ustawionej pod turystów </3. Później
doświadczyliśmy świątecznej gorączki, kiedy szukaliśmy w wielkim sklepie z
omiyage czegoś dla naszych współpracowników i musieliśmy się nawzajem trzymać,
żeby nie paść na widok cen. Udało się jednak znaleźć dość ogarniętą paczkę
wagashi (japońskie słodycze, głównie z ryżu) imitujących na dodatek KARUTA
(japoniści pamiętają grę polegającą na odnajdywaniu karty z drugą częścią
recytowanego właśnie wiersza, kiedy nie rozumiesz nic, bo wszystko pochodzi z
XII wieku, CO NIE? :D). Aż przytuliłam paczkę z radości.
Kawie zawsze kategoryczne TAK. |
Co to za sieciówa z tą kawą? <3
OdpowiedzUsuńCafe Veloce - z Włochami co prawda ma tyle wspólnego, co w nazwie, ale bardzo przyjemnie ;) Na dodatek to najtańsza sieciówka, jaką do tej pory znalazłam w Japonii. I dziś rozmawiałam z fajnym kelnerem :D
UsuńSpoko foko, fajnie jest dostawać komcie od całej polonistyki, no nie? : P
Usuń