sobota, 4 stycznia 2014

Święta w cieniu Fuji

     Okres świąteczno-sylwestrowy w hotelu oznacza naprawdę urwanie d*py. Dokładając do tego fakt, że postanowiliśmy wycisnąć z tych dni (pomijając pracę, która wyciskała z nas) jak najwięcej, w sumie nie dziwię się, że dopiero teraz mam czas usiąść i na spokojnie wszystko opisać. Zacznijmy od Bożego Narodzenia.
   
     Prawdopodobnie wiecie, że Japończycy nie obchodzą Gwiazdki jak my. Inna kultura, buddyzm i te sprawy. Od siebie mogę dodać, że NAPRAWDĘ NIE OBCHODZĄ. Owszem, dali nam dwa dni wolnego na Wigilię i Boże Narodzenie (bo o nie poprosiliśmy), ale raczej zaliczało się to do rubryki „specjalne względy”, kolumna pod święcącym tytułem „CHRZEŚCIJANIE WTF?!”. Tutaj 25-go grudnia można sobie iść co najwyżej na randkę, a potem zjeść kurczaka (bo w końcu na święta je się kurczaka, no kto by nie znał tej tradycji, dlaczego trójka Polaków nie je kurczaka? Raz jeszcze CHRZEŚCIJANIE WTF?!). A poza tym to praca, praca, praca, co najwyżej świąteczny podkład muzyczny zamiast zwykłego w lobby hotelu. Nawet choinki nie mieli, tylko jakaś japońska wariacja na temat Gwiazd Betlejemskich (te czerwone kwiaty, nie to co nad szopką latało).
 
Darek pokazuje, jak bardzo fajny jest nomihoudai.
     Mimo wszystko uparliśmy się, żeby to były w miarę możliwości „klasyczne” święta. Co więcej, postanowiliśmy się zabawić w krzewicieli polskiej kultury. W efekcie na nomikaiu poprzedzającym Wigilię wszyscy składali sobie życzenia, łamiąc się… Chlebem. Konkretnie bagietą z rodzynkami, bo tylko to nam się udało dostać w hotelowej piekarni, a opłatek przysłany mi przez rodziców nie ogarnąłby 30. osób. LICZY SIĘ IDEA, NIE?
  
   24-go grudnia było już bardziej tradycyjnie (i bez nomihoudaia, czyli otwartego baru;)). Wraz z Darkiem skorzystaliśmy z zaproszenia A., urządzając w jej domu rodzaj polskiej wigilii, w której brała udział A., nasza inna koleżanka z pracy, P. oraz pani Mama A. (która ostro trzaskała nam foty przez cały czas i nakręciła film z łamania się opłatkiem – miło wiedzieć, że budzimy emocje). Daliśmy we dwójkę ostry popis kuchni orientalnej (dla Japończyków), przygotowując pierogi („TAKA PRAWIE GYOZA” – tłumaczenie na potrzeby Azjatów), sernik i placek marchwiowy. Mina domowników, obserwujących jak wywalam do ciasta  michę startej marchwi – bezcenna. Na dodatek potem im najbardziej smakowało. Przy okazji, poszukując kilka dni wcześniej składników ostro zderzyłam się z japońską rzeczywistością zaopatrzeniową. A więc, drodzy Japoniści, zapamiętajcie – w Japonii nie znajdziecie (a przynajmniej nie za cenę, którą człowiek, nawet porąbany,  by za to dał): 
Kiszonej kapusty – w ogóle, „kiszona kapusta” to po japońsku … „Sauer kraut” (oczywiście wymawiane z japońską manierą). W związku z czym pierogi z kapustą i grzybami były bez kapusty. Ale i tak dobre.
TWAROGU – nie ma i koniec. Jego brak zaowocował wersją sernika, którą nazwę roboczo „SUPER LEKKI SERNIK Z SERKA PHIDADELPHIA” (tak, Philadelphia jest). Przepis wprost z trendy blogów kulinarnych (polskich). Japończycy (i Koreańczycy)  się cieszyli, mnie kopara nie opadła, bo znam oryginał. Nie wypróbowujcie tego przepisu w Polsce, nie warto jeśli ma się pod ręką normalny BIAŁY SER.
Jakoś poszło (marchwiowy jeszcze nie wyjechał z piekarnika).
  
   Po Wigilii, tradycyjnie – Pasterka. W wykonaniu japońskim co prawda jest, ale o 19:30. Przecież trzeba się wyspać, na drugi dzień robota. Tutaj nasze koleżanki wykazały się ekumenizmem i poszły z nami na mszę (to było, według ich słów, ciekawym doświadczeniem; na szczęście wszyscy naokoło podpowiadali im, co mają robić – to prawie tak jak nam). Z ciekawostek kościelnych – ksiądz miał stułę inspirowaną chyba luźno drzeworytem japońskim, śpiewaliśmy „Cichą noc” po japońsku i angielsku, a obecność nie-chrześcijan była tak oczywista, że przed Komunią ksiądz wyjaśnił, o co biega, a osoby, które nie mogły przystąpić zaprosił po prostu po błogosławieństwo. Najs. Moja wcześniejsza o kilka dni spowiedź po japońsku zasługuje chyba na osobny rozdział, ale powiem tylko, że wszystko da się zrobić, jak człowiekowi zależy, a ludzie naokoło mili. Połączcie sobie w głowie „japońską uprzejmość” z „chrześcijańskim miłosierdziem”, a otrzymacie mniej więcej skalę dobroci moich parafian z Hakone-Odawary ;)
Śmiejcie się - nie próbowaliście.
   
     Po Pasterce w kościele było spotkanie z wyżerką, ale zostaliśmy tylko na chwilę, bo postanowiliśmy wybrać się jeszcze na dobitkę do włoskiej knajpy, gdzie najbardziej efektownym daniem była sałatka, złożona z SAŁATY, NA KTÓRĄ KOLEŚ PRZY NAS UTARŁ SER. Brzmi idiotycznie, ale mogłabym zjeść chyba wiadro takiej sałatki.
  
    Drugi dzień Świąt to po prostu spacer po Hakone Yumoto (zorientowaliście się już, jak bardzo Hakone jest powalonym miastem? :D) i tanuki soba (nie pływał w niej jenot) w knajpie nad rzeką.
  
     Jeśli chodzi o prezenty, dostałam co prawda skarpetę wypełnioną cukierkami od jednego z szefów hotelu na przedświątecznej wyżerce (o eventach związanych z naszym stażem będzie w jednej z najbliższych notek), ale poza tym odpuściliśmy sobie obdarowywanie, bo a) Japończycy nie czają bazy, b) kasa bardziej przyda się na przykład na WYJAZD DO TOKIO. Tylko moja niezmordowana Mama (wspomagana przez resztę rodziny) postanowiła w pojedynkę zalać pocztę i przesłała mi w grudniu trzy paczki. Tak więc na brak domowych pierniczków i czekolady z orzechami nie mogłam narzekać.
 
Japońska szopka, jeszcze bez Jezuska, bo wniósł go ksiądz.
      Czy tęskniłam za domem, rodziną, psem i choinką? No jasne, to chyba oczywiste. Tylko że nie jestem tu za karę, to nie Syberia w XIX wieku czy coś. Chciałam przyjechać do Japonii, wiedziałam, jak ten wyjazd będzie wyglądał i walczyłam o niego z pełną świadomością przez nieomal pół roku. Nie mam zamiaru użalać się nad sobą teraz, kiedy tak naprawdę spełniło się moje największe dotychczasowe marzenie. Tak więc poskajpowałam z bliskimi (konkretnie trzy razy w ciągu jakichś 30 godzin ), pochrupałam pierniczki i postanowiłam być już dużą dziewczyną i nie mazać się. Poza tym, uwierzcie mi, dwa kilo miłości z Polski w postaci paczki wystarczy, żeby nie myśleć o słowie „tęsknota”.

2 komentarze:

  1. Jeszcze o Sylwku i Nowym Roku musisz napisać, koniecznie!
    A tak w ogóle, to japoszopka czerwonobetlejemska taka uboga, że aż smutno mi się zrobiło. Mniej więcej doznałam takiego samego uczucia, kiedy pod naszym dużym kościołem w szopce ustawiono dwa osły i dwie karłowate owce. Bieda z nędzą. Gorzej, niż w Betlejem 2014 lat temu. ; )
    Jestem pod wrażeniem tego, że dzieliliście się pieczywem i zrobiłaś furorę swoim marchwiowym ciastem. Więcej: rozpiera mnie duma! A w międzyczasie sikam z sauer kraut i jej nieobecności w Japo. xDDD
    Kocham! : *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki budżet parafii, taka szopka - i tak się cieszę, że mieli :D

      Usuń