piątek, 26 sierpnia 2016

#goingsouth, czyli Shimonoseki, Nakatsu i Beppu!



Na dobry początek my i dwa oblicza wieży z Shimonoseki
Jestem na bieżąco! Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze tu to napiszę, ale udało się! W miarę. Żeby więc nie stracić tej przewagi przechodzę szybko do rzeczy, a jest o czym pisać, ponieważ w sierpniu praktycznie każdego dnia byłam w innym mieście, i to licząc od dalekiego południa (Kagoshima) aż po daleką północ (Aomori). W skrócie: dojechałam wszędzie, gdzie można dostać się koleją, a konkretnie liniami JR. Oczywiście dzięki Seishun 18 Kippu, którego działanie objaśniałam już TUTAJ. Napięty grafik i środki lokomocji nie pozwalały na przedłużanie pobytów gdziekolwiek, dlatego wraz z moją współtowarzyszką opracowałyśmy metodę zwiedzania „między przyjazdem o 19:00 a wyjazdem o 10:00 następnego dnia”, która – o dziwo – w większości przypadków okazała się idealnym sposobem na zobaczenie najważniejszych atrakcji. Oczywiście, poza trybem ekspresowym miałyśmy też chwile postoju, ale o tym po kolei. 

PUFF!
Jasne jest, że nie dam rady opisać wszystkiego na raz , poza tym nie miałoby to sensu. Zamiast tego postaram się w ciągu kilku najbliższych dni wstawić kolejno serię wpisów, które zawrą wszystko (wszystko = wyprawa na Kyūshū + wyprawa na Tōhoku) . Plus sporo zdjęć. To dla mnie niezłe wyzwanie, dlatego trzymajcie kciuki. 

Most na górze i granica między prefekturami w tunelu na dole
Pierwszego dnia wyprawy na Kyūshū udało nam się dojechać… Z Osaki do Shimonoseki, czyli na sam koniuszek Honshū. Dalej jest tylko wąska cieśnina i zaczyna się kolejna wyspa (dwie strony połączone spektakularnym mostem i podziemnym tunelem, o którym ponoć mówił w swoim filmiku Gonciarz, ale nie wiem, bo go – szczerze mówiąc – nie oglądam, ale jeżeli Wy to robicie to wiecie, o co chodzi). Poza tym Shimonoseki słynie także z potraw z trujących ryb fugu (chociaż na mieście wszędzie używali też nazwy fuku bez udźwięcznienia i nie wiem do końca, o co chodzi), ale są bardzo drogie i zawsze trochę strach, poprzestałyśmy więc na pamiątkowym zdjęciu z jedynym – jak zapewniał napis – pomnikiem ryby fugu na świecie. No i z bitwy w zatoce Dannoura, podczas której klan Genji ostatecznie rozwalił klan Heike i przejął władzę nad XII - wieczną Japonią. Ciekawosteczka: ponoć dusze pokonanych Heike zamieniły się w kraby i stąd wzięły się tak zwane heikegani, mające pancerze podobne do ludzkiej twarzy... Creepy (miejcie to na uwadze, klikając link). No cóż, lekcja historii i mitologii odrobiona.

Przykładowy stragan i moje śniadanie u Tiffany'ego
Zaliczyłyśmy też wieżę widokową, z której ładnie było widać miasto nocą, oraz śniadanie na targu rybnym, na którym można kupować świeże nigiri na sztuki za grosze, więc objadłam się ryby od rana. 

No i nocleg w kawiarence internetowej. To właściwie było planowane, celowo nie rezerwowałyśmy hotelu w tym mieście, żeby zobaczyć, jak to jest zatrzymać się w takim miejscu (ludzie to robią! Nie byłyśmy jedyne!). Cenowo wychodzi tyle, co dość tani nocleg (około dwa tysiące jenów), do dyspozycji ma się swój boks (można wybrać taki z matą, wtedy lepiej się śpi :D), komputer, darmowy drink bar i czasem lody. I całe regały mang i innych czasopism, oczywiście. Plus prysznic – czasem w cenie, czasem za niewielką dopłatą. To dość ekstremalny sposób na spędzenie nocy (nadal jednak mniej niż karaoke), dlatego polecam go głównie, jeśli kiedyś znajdziecie się w Japonii w środku nocy bez dachu nad głową. Pamiętajcie ;)


Boks widziany z góry (są otwarte)
Tono, trochę nie trafiliśmy i...ten...
Po Shimonoseki udałyśmy się w stronę Beppu, po drodze wpadając do Nakatsu (pod Umedą w Osace też jest Nakatsu i w Hana Kimi też był Nakatsu, ale to trzy różne sprawy), żeby zobaczyć tamtejszy zamek. Yay, zamek. Był taki jak inne ^^ Może oprócz tego, że trochę wystaje poza swoją podstawę i sprawia przez to dość niebezpieczne wrażenie. Pragnę wierzyć, że taka konstrukcja miała jakiś cel. Z Nakatsu pochodził też Fukuzawa Yukichi, pan z banknotu manowego, ale rzadko się z nim widuję, więc była to dla mnie pomniejsza atrakcja. 

Po tym krótkim przystanku dotarłyśmy do Beppu, które jest… Cudowne. To nieduża miejscowość znana przede wszystkim ze swoich gorących źródeł i – co wiąże się z poprzednim – łaźni. Hakone też znane jest ze źródeł, więc trochę na starych śmieciach, ale jednak intensywniej. Przede wszystkim intensywniej śmierdziało siarką. Intensywniejsze były też kłęby pary, buchające z kratek kanalizacyjnych i komina co drugiego domu, ponieważ w mniej więcej co drugim właśnie mieściło się  małe sentō, czyli publiczna łaźnia. W większości klientami są zapewne okoliczni mieszkańcy, bo wyglądało to bardzo… Domowo. My zdecydowałyśmy się na kąpiel w większym przybytku. I tak trzeba było wyjść na zewnątrz, bo nasz pokój… Nie miał wanny ani prysznica (o czym wiedziałyśmy wcześniej, nikt nas nie oszukał; poza tym był to najbardziej przestronny pokój ze wszystkich w historii naszych podróży, miałyśmy nawet aneks kuchenny i pralkę). Umowa jest taka, że idziesz się kapać na zewnątrz, czyli trochę jak kiedyś w całej Japonii (po coś te wszystkie sentō powstały). Co prawda w dzien na Kyūshū temperatura osiągała 36-37 stopni (o odczuwalnej nie wspomnę) i gałki oczne zaczynały parować, ale już kąpiel wieczorem była szalenie przyjemna. Jak całe to miasto!
Wszystkie piekła na raz.

Trzeci dzień zaczęłyśmy od zwiedzania tamtejszych „piekieł” (jigoku), czyli skupiska gorących źródeł o różnych właściwościach. W jednym był gejzer, tuż obok mieściło się „krwawe piekło” z czerwoniutką wodą, później były jeszcze piekiełka błotne, lazurowe i takie, w których idealnie ponoć lęgną się krokodyle (na dowód chyba hodują tam całkiem sporo tych gadów). Na wszystkie te atrakcje można kupić zbiorową wejściówkę za 2 tysiące jenów, co opłaca się dużo bardziej, niż płacenie osobno za wstęp do każdego. W niektórych były też tak zwane ashiyu, czyli małe źródełka, w których wędrowcy zanurzają tylko stopy. Jak więc widzicie, Beppu to czysty relaks ;)

… Który przydał nam się przed dalszą częścią podróży, o czym opowiem… 次回!

3 komentarze:

  1. Dzisiaj właśnie mieliśmy spotkanie informacyjne przed wyjazdem i mówili nam o tym Seishun 18 Kippu. :D Brzmi świetnie. Swoją drogą, chyba zrobię sobie w Japonii przewodnik z Twojego bloga. Dobrze wiedzieć, gdzie, jak i po co pojechać. :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, komuś się na coś przydam <3 To świetnie, w takim razie piszę dalej ;)

      Usuń
    2. Pewnie, pisz, czytam wszystkie Twoje posty, choć komentuję tylko od czasu do czasu. ;)

      Usuń