Mam
wrażenie, że moje studia na Handaiu można podzielić na okresy, w których nie
mam nic do roboty i w związku z tym leżę do góry brzuchem
(zwiedzam/oglądam/czytam, chociaż głównie pierdoły); oraz takie, kiedy roboty
jest tyle, że nie wiem za co najpierw się zabrać i w związku z tym też leżę
(zwiedzam etc.). Teraz przeżywam model drugi, dlatego to idealny moment na
aktualizację bloga (do czego nie mogłam się zmusić w okresie laby – znajdźcie
zależność), choć znowu mam w plecy z dwa miesiące.
Konpirasan (świątynia) |
Do
końca zajęć został jeszcze niecały miesiąc (w odróżnieniu od Polski, semestr
kończy się tutaj na przełomie lipca i sierpnia), więc zanim będzie już po
wszystkim i będę mogła zdawać relację co najwyżej z egzaminów (których znowu
nie ma tak dużo…) opiszę dwie ostatnie uniwersyteckie wycieczki. W semestrze
wiosennym obrodziło, bo zorganizowali nam aż dwa dwudniowe wyjazdy z noclegami
w ryōkanach (które co prawda nazwałabym raczej byczymi hoteliskami z pokojami
stylizowanymi na ryōkan, no ale zawsze można było poleżeć sobie na tatami, iść
do onsenu i najeść ryby do oporu). Nie ukrywam, że mam pewne zarzuty w stosunku
do organizacji (ZAWSZE dają za dużo czasu na zwiedzanie miejsc, w których nic
nie ma i za mało na ciekawe + ZAWSZE organizują postój na lunch w miejscu,
gdzie sensownego – pod względem ilości i ceny – jedzenia ze świecą szukać), ale
i tak jestem im wdzięczna za te wycieczki.
W
przypadku tego semestru wdzięczność przypada głównie na pierwszy wyjazd,
podczas którego zawędrowaliśmy do miejscowości Kotohira na Shikoku, żeby tam
obejrzeć kabuki w najstarszym zachowanym kabukowym teatrze w Japonii: 旧金毘羅大芝居/ Kyū Konpira Ōshibai (to jedna z chyba pięciu różnych nazw, które
poznałam w czasie wyjazdu, więc internet może Wam podsunąć różne rzeczy w
odpowiedzi na wyszukiwanie).
Widownia w teatrze |
Góra: Kotohira, dół: rekonstrukcja teatru z Edo (XVII-XIXw.) |
W przeciwieństwie do innych teatrów, w których do tej pory miałam okazję oglądać
sztuki (będących całkowicie współczesnymi budowlami albo zamkami z bajki, jak
Takarazuka), teatr w Kotohirze był malutki i przytulny. Już przy wejściu trzeba
było się schylać, bo drzwi mają tam ze 120 cm wysokości. Od razu dostajecie
torebkę na buty, bo w środku całkowity zakaz poruszania się w obuwiu. Wszystko
z drewna. Nasze miejsca, a właściwie nasz boks (byliśmy podzieleni na boksy po
6 osób, siedzenia oczywiście w stylu japońskim, czyli klęczysz na poduszce, a
jak przestaniesz czuć nogi to możesz zmienić pozycję; za to my siedziałyśmy z
naszym najprzystojniejszym wykładowcą :D) znajdował się z boku na pierwszym piętrze, ale – biorąc pod uwagę
niewielkie rozmiary całości – i tak mieliśmy strasznie dobry widok na scenę.
Ludzie na parterze mieli może jeszcze lepszy, ale miałam wrażenie, że panował
tam straszliwy ścisk, a na dodatek żeby dostać się na swoje miejsce trzeba było
przechodzić po drewnianych „pomostach” między rzędami, gdzieś na wysokości klatek
piersiowych już siedzących widzów. Dla (stanowiących większość widowni) japońskich babć i dziadków to
musiało być wyzwanie (było, widziałam), ale cóż, zachciało się obcować z
klasyką.
Scena |
Sama sztuka (właściwie trzy sztuki, jak to w kabuki) była świetna, ale oszczędzę Wam zawiłości fabuły każdej części (których nawet bym nie wyłapała, gdyby nie te streszczenia) i powiem tylko: wszystko było tak ładne, że nie przeszkadzała mi nawet świadomość, że główny taniec uroczej kurtyzany wykonuje jakiś stary dziad (tutaj obrażam zapewne wybitnego aktora, no ale takie są fakty) przebrany za młodą kobietę ;) I to nawet nie wpływ Takarazuczy i tych wszystkich przebieranek. Po prostu będący pod wrażeniem człowiek zapomina o takich szczegółach, a ten facet tańczył lepiej niż ja kiedykolwiek będę w stanie! Podczas trwania przedstawienia oczywiście nie można było robić zdjęć, ale mam za to wiele ujęć spomiędzy aktów, rozglądajcie się na boki.
Pierwszy
dzień tej wycieczki składał się więc z oglądania kabuki… No i jeszcze jednego
japońskiego ogrodu, który odwiedziliśmy po drodze (i który już się tu pojawił w
którymś last month). A potem standardowo: ogromna kolacja w hotelu i onsen.
Spędziłyśmy godzinę w wannie z płatkami róż (na pogaduszkach z japońskimi
paniami w średnim wieku).
Drugiego
dnia za to czekała nas wspinaczka na pobliską górę, do świątyni Konpira. Trochę
to trwało (zdjęcie obok wskazuje, ile stopni musieliśmy pokonać od podnóża do
ostatniej budowli; na dodatek na koniec
okazało się, że równie dobrze mogliśmy zostać w połowie, bo tam była główna
część świątyni), ale widoki były przednie. Co prawda nadal były to przednie
widoki na wiochę (Shikoku, my love!), ale zawsze.
W
drodze powrotnej (przez Awaji) zatrzymaliśmy się jeszcze, żeby obejrzeć teatr
lalkowy (Awaji Ningyō-za / 淡路人形座). Japoński teatr lalkowy (bunraku lub ningyō jōruri) z boku może wyglądać dziwnie, bo lalkarzy jak
najbardziej widać na scenie, tylko wszyscy udają, że ich nie ma (zwykle mają
też zakryte twarze, chociaż czasem zdarza się, że główny „operator” nie ma). Na
jedną lalkę przypadają trzy osoby: najważniejszy (i najstarszy stażem)
odpowiada za głowę i prawą rękę, drugi w kolejności za lewą rękę, najmniej
doświadczony za nogi. Historię za to snuje kantor, siedzący na podwyższeniu z
boku (obok muzyka, który dobrzdąkuje mu podkład na trzystrunowym shamisenie).
Pomyślcie sobie, jak bardzo oni muszą mieć dopracowaną synchronizację. Ja nie
musiałam sobie wyobrażać, bo przed sztuką mieliśmy okazję posłuchać
mini-wykładu, prowadzonego przez jednego z lalkarzy i zobaczyć, jak w jego
rękach przedmiot, jakim jest w końcu kukła, nagle BUM! ożywa jako dama sprzed
stuleci. Serio. Zapadło mi tez w pamięć, że kantorem była młoda dziewczyna (nie
chcę ryzykować, ale z wyglądu nie nazwałabym jej starszą od siebie), choć
myślałam, że to też rozrywka tylko dla facetów (bu, ktoś tu jest niedouczony).
My, lalka i jej operator |
Tak
mniej więcej przebiegła pierwsza wyprawa. Łapiecie mniej więcej, jak bardzo…
ehm… Różnorodny jest program takiego wyjazdu? Można się pogubić. Na drugą chyba
jednak przeznaczę osobny wpis, bo – szczerze mówiąc – pisząc ten tekst siedzę w
jednej z nielicznych otwartych od bladego świtu kawiarni w Shinjuku, a jakąś
godzinę temu wykulałam się z nocnego autobusu Osaka – Tokio. Wspominałam, że
mam ostatnio bardzo dużo zajęć?
次回: Najbardziej randomowa z
naszych akademickich wycieczek – Gifu/Aichi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz