Japońska
zima nie daje mi się co prawda we znaki (choć – sądząc z relacji – polska też
jeszcze niczym się nie popisała), ale i tak z niecierpliwością czekam aż
zacznie się robić CIEPLEJ i przyjdzie wiosna. Pomyśleć, że miałam szansę trafić
na Hokkaido… W każdym razie, póki na drzewach nie pojawią się liście, wracam
wspomnieniami do miłych akcentów zimy – przed Wami notka o Sylwestrze i Nowym
Roku.
Lucky stroik na drzwiach naszego luksusowego akademca |
PMNJMS: No to co, kibicujemy drugiego?
My: Eeee, w sumie to jedziemy obejrzeć Cesarza w Tokio, bo
są tylko dwie okazje w roku…
PMNJMS: Aha… Ojej… No tak, naturalnie, tylko dwie w roku…
Ale… Maraton…
Przed północą |
Za te
wszystkie wysiłki czekała na nas nagroda: Cesarz (głupio to brzmi, ale
zasadniczo na tym to polegało). Jak już wspominałam, przytaczając rozmowę z Panem
Mającym Nazwisko Jak Marka Samochodu, zwykły Japończyk ma okazję zobaczyć
swojego Cesarza dwa razy w roku: 23. grudnia (Cesarskie urodziny) i właśnie 2. stycznia
(noworoczne życzenia dla ludu). 23go nie mieliśmy czasu, bo pracowaliśmy, a
wieczorem chlaliśmy bożonarodzeniowo w izakayi, więc JAKOŚ SIĘ NIE ZESZŁO. Ale
już na drugiego specjalnie wzięliśmy wolne miesiąc wcześniej (to znaczy jak już
przekonałam resztę, że warto – I KTO MIAŁ RACJĘ, HĘ? :D).
Nasz
dzień zaczął się o 4:40 rano, stwierdzeniem Ani, że chyba ma gorączkę i nie da
rady. Zaległa więc w łóżku, a ja pomaszerowałam sama na dworzec, gdzie na
szczęście już czekał na mnie Darek (choć, szczerze mówiąc, sama też bym na bank
pojechała). Konsumując hotelowy chleb w pociągu (wielkie logo hotelu na
opakowaniu czyni z nas w oczach współpasażerów ludzi pozornie bogatych, podczas
gdy prawda jest TROSZKĘ inna…) i zapijając kawą z automatu dojechaliśmy do
stolicy. Tutaj skierowałam się prosto do najbliższego Seven Eleven z
bankomatem, by wypłacić z konta trochę stażowej zapamogi… I
niespodzianka. Z okazji Nowego Roku nasz bank ogłosił czterodniową przerwę,
podczas której NIE BYŁO DOSTĘPU DO HAJSU. Wierzcie mi, sprawdziłam to jeszcze w
trzech innych bankomatach, zanim się poddałam. System bankomatów to w ogóle jak
do tej pory jedyne, co Polska ma lepsze (sory Polsko, no ale…). Tutaj bankomat
zamyka się o 17, jak bank, a w weekendy nawet wcześniej. Pozostają maszyny w
konbini, ale te już często pobierają za wypłacenie ok. 100 jenów (z wyjątkiem
Seven, w którym nasz bank ma za darmo, ale Seven nie ma w Hakone, jest tylko
Lawson, inna sieć konbini). Szanujcie swój hajs.
Trochę chętnych było |
Tanio, smacznie i jeszcze z rozmachem <3 |
Spod
pałacu skierowaliśmy się w stronę Jimbochō, sławnej dzielnicy antykwariatów,
którą znaleźliśmy, pytając kilku osób po kolei (a pewien pan nawet nas gonił
300 metrów po tym jak się zorientował, że udzielił nam błędnej informacji) –
niestety, były… Zamknięte. No tak, drugi stycznia to przecież ŚWIĘTO, hotel
pracuje, ale takie małe sklepiki już
niekoniecznie… Cóż było robić, wyruszyliśmy do Shibuyi, na spotkanie Ewie!
Shibuya na szczęście nic sobie nie robiła z dnia wolnego od pracy i udało nam
się zjeść sushi w najlepszym kaitenie, jaki miałam okazję do tej pory zobaczyć.
Zamawiało się na małym komputerku, przytwierdzonym przy twoim siedzeniu, a
sushi przyjeżdżało tuż przed nos klienta, mknąc po taśmie, by odjechać gdy z
tacy zabrało się talerzyki i wcisnęło odpowiedni przycisk. Na dodatek
siedzieliśmy blisko kuchni, więc bezwstydnie gapiliśmy się na zamówienia innych
ludzi. Udało nam się też wypełnić jeden punkt naszej „MUST DO IN TOKYO” listy –
znaleźliśmy dzielniczkę love hoteli (na dodatek idąc za instrukcjami jedynego
przewodnika po Japonii, który ze sobą zabrałam z Polski, czyli… „Murakami i
jego Tokio” :D Nie dość, że się sprawdził, to jeszcze podsunął mi pomysł
samotnego wypadu w przyszłości…Ale nie do lovehotu). Tylko w jednym hotelu faktycznie zamiast
recepcji był automat (i cudowne foteczki pokoi), za to w innym na spotkanie
naszych zaciekawionych głów wychynęła pani recepcjonistka. Well, that was
awkward.
Na
koniec dnia jeszcze PRECLOWA KAWA w Starbuniu (mam wrażenie, że smaki specjalne
zmieniają tu co miesiąc) za ostatnie pieniądze i można było wracać do domu!
Wyjustować chociaż mogłaś. To tytułem wstępu.
OdpowiedzUsuńW Polsce już zrobiło się dużo zimniej, ale wciąż zamiast śniegu deszcz i wirusy w powietrzu. Generalnie depresja we mnie i wokół mnie. Kawa ze Starbunia na pewno by pomogła. Ale niekoniecznie preclowa. W ogóle jak to: preclowa?! Wiesz, że mam bujną wyobraźnię, ale akurat tego smaku jakoś sobie nie mogę wyimaginować.
Wiesz, z jednej strony szkoda, że Japończycy tak rzadko widują Cesarza na żywo. Z drugiej strony, taka masowa audiencja urasta do rangi święta z prawdziwego zdarzenia. To musi być cudowne odczucie, kiedy lud wyczekuje na przybycie swojego władcy. Nie śmiem porównywać Cesarza do naszej władzy, ale mam wrażenie, że im rzadziej Bronek i Donek pokazują się choćby w mediach, tym Polacy szczęśliwsi.
Mogłaś napisać więcej o love hotelach, to takie intrygujące. Moi ludzie z akademika na pewno chcieliby się więcej na ten temat dowiedzieć. : )
Ej, justowałam -.-''' Ale dobra, zrobię to jeszcze raz.
UsuńPreclowa, to znaczy czekoladowa posypana kawałkami precelka. Już jaśniej? :D
Justuje się do skutku.
UsuńO wiele jaśniej.