piątek, 30 września 2016

Typowo fanowska wycieczka - Hikone i Azuchi



Zamek w Hikone
Chciałabym napisać, że koniec sierpnia i początek września przeznaczyłam na krótkie wycieczki, bo miałam tyle wolnego czasu, ale wcale tak nie było. Chociaż powinnam była przygotowywać się do ostatniej prezentacji na uczelni, albo OGARNIAĆ POWRÓT, to jeździłam, bo miałam jeszcze kilka  punktów na liście „do zobaczenia” i jeszcze kilka niewykorzystanych okienek w Seishun 18 Kippu. Szczerze mówiąc pobiłam samą siebie, wyjeżdżając na trzy dni do Tokio na spektakl i wracając w przeddzień wyprowadzki z akademika, wprost w objęcia otwartych, jeszcze niespakowanych walizek  (nadal się zastanawiam, czy dzielić się na blogu szczegółami tego przedsięwzięcia, chociaż dużo się wtedy o Japonii nauczyłam) <3 Niczego nie żałuję. 

Jednym z takich krótkich, samotnych wypadów była jednodniowa wycieczka do Hikone i Azuchi. Hikone to miejscowość nad jeziorem Biwa (to bycze jezioro nad Kioto na mapie), znana z uroczego zameczku (oryginał), który często gra w filmach przeróżne miejsca. W Nobunaga Concerto robił za zamek Azuchi, więc oczywiście nie mogłam tam nie pojechać. 

Charakterystyczny most prowadzący do zamku
Nie no, tak serio to bardzo chciałam już wcześniej, bo ładnie tam.  Z zamku i przylegającego do niego ogrodu rozciąga się widok na jezioro. Jest też dość dużo dość srogich schodów, więc można lekko się zasapać przy podejściu. W środku natomiast… nie za dużo jest (jak to w oryginalnych zamkach, jak zdążyłam się już przekonać), ale za to trzeba zdjąć buty, więc wybierając się tam nie zapominajcie o skarpetach, inaczej będziecie popylać po drewnie boso, jak autorka tych słów. 

Z dodatkowych atrakcji: w okolicy zamku kilka razy dziennie występuje Hikonyan – kot w samurajskim hełmie, będący maskotką regionu. Japończycy ponoć go uwielbiają, co potwierdziłby mały tłumek, który zgromadził się wokół pluszaka. Ja poszłam sobie po jakichś czterech tanecznych krokach, bo może i lubię kawaii breloczki, ale na żywo… Chyba jestem za stara. 

Miau

I widok spod zamku na jezioro

Bardzo podobało mi się za to w pobliskim muzeum, bo akurat mieli (za darmoszkę!) wystawę o Ishidzie Mitsunarim (taki pan z XVI wieku, który dostał baty w bitwie pod Sekigaharą od Tokugawy, co później przyczyniło się do objęcia władzy w Japonii przez tego drugiego), a lubię typa po ostatniej taiga drama, którą oglądałam. Na dodatek oprócz standardowych zwojów nie do rozczytania i mapek były też np. oryginalne kostiumy właśnie z dram (Sanadamaru w tym roku święci triumfy w telewizji NHK i wielu muzeach Kansai), więc nie tak drętwo. Co prawda to była czasowa impreza, więc pewnie już nie zastaniecie, ale może zrobią coś innego w to miejsce. 

Przekrój przez zamek
Kiedy już nacieszyłam się miejscem, które udawało Azuchi, postanowiłam pojechać 20 minut dalej – do prawdziwych ruin zamku Nobunagi. Cóż, ruiny to dużo powiedziane, po zamku została tylko góra, na której stał. No, jeszcze schody prowadzące donikąd i jakieś kamloty, za zobaczenie których liczą sobie jakieś 700 jenów, więc podziękowałam. Za to może z kilometr dalej, po drugiej stronie torów kolejowych (Azuchi to straaaaszna dziura, same pola praktycznie) mamy Nobunaga no yakata,  czyli rekonstrukcję… Ostatnich dwóch pięter z głównej wieży zamku. Serio. W specjalnym hangarze. Można też obejrzeć film, przedstawiający czasy świetności Azuchi (kiedyś ponoć sięgało tu jezioro Biwa, chociaż teraz smutna góra stoi pośrodku pól). Jest też jeszcze jedno, malutkie muzeum tuż przy stacji kolejowej, gdzie za jakieś małe 200 jenów można obejrzeć całkiem spoko ekspozycję (mieli kącik filmu, więc byłam ucieszona :D), oczywiście obowiązkowo makietę zamku (ej, nie pomyśleliście o odbudowie? Przecież zamki w Osace czy Nagoyi zbudowane są dosłownie od zera!), a do tego strzelić sobie fotkę w ładnej rekonstrukcji zbroi Ody (chociaż ta przyjemność kosztowała już jakieś dodatkowe jeny). 

Yakata nie wchodzi cała na zdjęcie, ale starałam się
Oprócz mnie nie widziałam w Azuchi żadnego obcokrajowca, a i napotkani po drodze Japończycy trochę dziwili się, co gaijin robi w takim miejscu, domyślam się więc, że nie jest to Top 10 atrakcji turystycznych regionu. Polecam natomiast bardzo wszystkim lubiącym historię (okres Sengoku był najciekawszy!). Albo dramy :D

P.S. Jak się pewnie domyślacie, wróciłam już do Polski. Ostatni tydzień na Nanbie obfitował w wiele zajęć i słabe łącze, dlatego nie skończyłam bloga tak, jak planowałam. Zrobię to za to teraz, mam czas ;)

次回 : Zamek, którego nie ma, a i tak robi furorę: Takeda.

4 komentarze:

  1. Nie jestem miłośniczką historii, ale i tak chętnie zwiedziłabym te miejsca. ^^
    Heh, Ty teraz masz czas, a ja nie. Pamiętasz, jak to było na początku? Spotkanie za spotkaniem i tony makulatury. :D
    Pamiętasz może, czym i jak dojechać do któregoś z katolickich kościółków? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autobus do Senri Chuo i potem (od dworca) jakieś 20 minut z buta (bez mapki nie dasz rady za pierwszym razem, jest mocno schowany). Albo do Minoh i też jakieś 15 minut, mijasz po lewej Book-off :D

      Jeszcze będziesz mieć dużo czasu, ryugaku to roczne wakacje :)

      Usuń
    2. Tyle się nabłądziłam, że dotarłam 20 minut po rozpoczęciu mszy. x_x Ale pani obok była miła, pomagała i nawet cukierkami mnie obdarowała. xD

      Mówisz? Na razie nie chce mi się w to wierzyć. :o To jak jest z zajęciami? Na luzie są? W ogóle masz może jakieś warte polecenia? I tak samo z senseiami - możesz kogoś polecić albo przed kimś ostrzec? :D

      Usuń
    3. Powiem wszystko, najlepiej znajdź mnie na fejsie to pogadamy łatwiej: Julita Nyga (prawdopodobnie tylko ja się wyświetlę)

      Usuń