Ja, statek, most, muzeum i budynek jak z Korei Płn. |
Kiedy
dotarłyśmy do Aomori, już się ściemniało, ale na szczęście nabrzeże (i – jak
wspominałam w poprzednim wpisie – nasz hotel) znajduje się tam jakieś trzy
minuty z buta od stacji, mogłyśmy więc zobaczyć jedną z lokalnych atrakcji –
dawny prom, teraz stoi zacumowany jako muzeum. Praktycznie nad statkiem
przerzucony jest imponujący most, a kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się trzeci
ważny spot – muzeum święta Nebuta, które odbywa się tutaj co roku na początku
sierpnia. Spóźniłyśmy się więc na nie kilkanaście dni, ale dzięki muzeum i tak
zobaczyłyśmy ((następnego dnia rano, bo kiedy dotarłyśmy było już oczywiście
zamknięte) kilka niesamowitych, oświetlonych platform, które są główną atrakcją
imprezy. Dzięki ekspozycji można się dowiedzieć, jak to jest zrobione (w
całości z japońskiego papieru, a w środku montują żarówki ), a nawet samemu
trochę pokleić, ale nie podjęłyśmy tego wyzwania. Z przyjemnością za to
wróciłabym kiedyś latem do Aomori, żeby zobaczyć honmono (oryginał).
Kolorowe jarmarki |
Kaisendony i kawałek kuponu |
Udało
nam się też trafić na lokalny targ rybny i zjeść tam śniadanie w postaci kaisendon, czyli michy ryżu z nałożonymi
na wierzch plastrami świeżej ryby i owocami morza. Mają tam spoko system: przy
wejściu na targ kupujesz zestaw kuponów, jeden wymieniasz na michę z ryżem, a
potem ruszasz między stragany i płacisz kolejnymi kuponami za to, co chcesz
mieć na wierzchu (poszczególne składniki różnią się kuponową ceną). Ale to
opcja dla fanów surowej ryby z rana ;)
Z
Aomori ruszyłyśmy do Niigaty, gdzie zaplanowałyśmy nocleg („zaplanowany” to
dużo powiedziane, ale tak czy siak spędziłyśmy tam noc), ale po drodze
chciałyśmy jeszcze wyrwać trochę czasu w Hirosaki, mieścinie z malutkim
zameczkiem. To była dobra beka. Zamek, owszem, stoi, ale… Przeniesiony z
pierwotnych fundamentów jakieś 50 metrów dalej. Nie doczytałam się nigdzie
wyjaśnienia, w jakim celu to zrobiono. Tak więc na wzniesieniu mamy
standardową, kamienną bazę, a sam zameczek stoi tuż obok na ziemi, na dodatek
ogrodzony drewnianym płotem, sprawiającym, że całość wygląda jak eksponat z
muzeum miniatur. Dodacie jeszcze do tego drewnianą platformę, na którą wchodzi
się, żeby oglądać zameczek i robić sobie z nim zdjęcia. Ostra jazda.
Best. Castle. Ever. |
I
tym mocnym akcentem zakończyłyśmy zwiedzanie Tōhoku. Pozostało już tylko
przedostać się szaloną trasą (szaloną, bo trzeba trochę kombinować, żeby
przejechać całość tylko JR-em) z powrotem do Kansai .
Ale
nie był to koniec zwiedzania W OGÓLE :D
次回: Śladami Nobunagi (prawdziwego
i filmowego), czyli – wreszcie – Hikone i Azuchi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz