sobota, 27 lutego 2016

Dobrze czasem wrócić do pracy, czyli TEDx w Kobe!

Najbliższy post z cyklu „last month” będzie tak naprawdę zapisem ostatnich trzech miesięcy. Brak publikacji nie wziął się z braku czasu (wręcz przeciwnie, w końcu znalazłam wolną chwilę na obejrzenie jakichś piętnastu serii dram i pozdawanie sesji w przerwach między odcinkami), raczej z okresowego braku wiary w to, że prowadzenie tego bloga ma sens. Ale idzie wiosna, wracają chęci do życia, nie mogę tego tak zostawić.

Kiedy ranne wstają zorze... W Kobe.
Nadrabianie zaległości zacznę od najbliższego chronologicznie wydarzenia – kilka godzin temu wróciłam ze spotkania podsumowującego konferencję TEDxYouthKobe, która odbyła się w zeszłą niedzielę, 21 lutego… No tak, w Kobe (w Xebec Hall, które stoi właściwie na wyspie „dołączonej” do miasta, więc fajnie się dojeżdżało kolejką do roboty o 7 rano). Skąd ja tam właściwie? Z przypadku. Znajoma z uniwerku opowiedziała mi o swoim udziale w podobnej konferencji w Kioto, a że jednocześnie (listopad) Kobe szukało wolontariuszy i można było zgłosić się do grupy tłumaczy… Pomyślałam, że w sumie poza czasem (i pieniędzmi na dojazd na spotkania w Kobe) nie mam nic do stracenia. Do tej pory co prawda znałam TEDx tylko z YouTube, ale kiedyś trzeba zacząć. Im więcej imprez poza uczelnią tym ciekawiej. 

W ekipie byłam praktycznie jedynym obcokrajowcem, ale jako tłumaczowi zasadniczo tylko mi to pomagało (założę się, że część wolontariuszy, z którymi nie miałam okazji porozmawiać  osobiście automatycznie wyszło z założenia, że angielski to mój język ojczysty – i wcale nie chodzi tu o to, na ile biegle się nim posługiwałam :)). Poza tym było naprawę… W porządku. Tak jak wspominałam, był to wolontariat, więc nikt z zebranych nie liczył na zysk – wszyscy robili to dla sportu. A jednak ludzie (w większości młodsi ode mnie albo co najwyżej równi wiekiem, ach japońskie uczelnie…) potrafili zebrać się i zrobić coś naprawdę fajnego i profesjonalnego. Nie twierdzę, że w Polsce studenci nic takiego nie robią – po prostu tych miałam okazje obserwować na własne oczy. 

Kazali nam doczepić "x", żeby było prosto... (Credit: FB)
Jak tłumacz nie byłam szczególnie przepracowana. Zwykle należało do mnie tłumaczenie maili, później doszła anglojęzyczna wersja broszury przygotowanej dla gości (wtedy też trafił mi się do przełożenia mój ulubiony mówca – pan zajmujący się jogą śmiechu :D Ma na to nawet certyfikat! Ludzie żyją na tysiące sposobów… ). Od czasu do czasu wpadałam na spotkania, w tygodniu poprzedzającym konferencję wycinałam z wszystkimi  z papieru znaki kanji do napisów, dzień przed nosiłam poduszki – pufy przeznaczone dla gości… Prawie jak za starych, dobrych czasów pracy w hotelu :) Tym bardziej, że już w czasie trwania konferencji przypadła mi recepcja, miałam więc okazję przypomnieć sobie wszystkie stare formułki. Poza tym mogłam sobie dowolnie oglądać przemówienia (w końcu docelowo mamy je przetłumaczyć i dodać napisy do filmu, który pewnie będzie wisiał na YouTube, więc zalinkuję w odpowiednim czasie). No, może poza trzecią, ostatnią sesją, kiedy bardziej niż słuchaniem trzeba było zająć się przygotowaniami do after party. 

Czy nasz TEDx był interesujący? Na pewno dobrze zorganizowany (to w 0% moja zasługa, więc mogę bez podejrzeń o pychę chwalić kolegów). Jeżeli chodzi o mówców – byli lepsi i gorsi (za to najciekawsza była bezapelacyjnie tancerka, która połowę swojego czasu przeznaczyła na pokaz pole dance <3). Mieliśmy drona filmującego wszystko z lotu ptaka i kilka innych robotów (Japonia!). Mieliśmy też… alpakę. Żywą. Witała przybyłych gości  przed wejściem (choć wydaje się to pomysłem z czapy, obecność lam… alpaki była związana z miejscem naszego after party). 

Więcej niż jedno zwierzę to... (Credit: FB)
Żałuję tylko, że nie wysłuchałam ostatniego wystąpienia  (ale napoje same by się nie nalały do szklanek) – dziewczyny, która mówiła praktycznie o swoim… Blogowaniu. W skrócie: Japonka, wyjechała do Niemiec, postanowiła tam zamieszkać, pisze bloga i najwyraźniej jej to wychodzi. Teraz wydaje mi się, że może aż tak wiele mnie od niej nie różni (może z wyjątkiem urody – jej jest posągowa, moja co najwyżej instagramowa). Więc pewnie wypada nadrobić te kilka zaległych wpisów :)

Tu macie ładny LINK do TEDxYouthKobe (ale ostrzegam, że jest w większości po japońsku, może kiedyś trzeba będzie przetłumaczyć :))

次回: Uniwersyteckie wycieczki, czyli tak dużo zobaczyć, płacąc tak mało!

5 komentarzy:

  1. Fajna sprawa! Ja z angielskim już leżę i kwiczę, niestety... Będę musiała go podreparować, bo zdałam egzamin MEXT, więc na wszelki wypadek lepiej sobie go przypomnieć. Ach, no i niebawem wreszcie sama będę mogła blogować na temat Japonii. ;)
    Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję!!! Daj znać, gdzie wylądujesz :)

      Usuń
    2. Dziękuję! :) Postaram się nie zapomnieć. :D

      Usuń
  2. Hej, w Polsce tez mamy jogina smiechu! :D (jesli jestes ciekawa, to wygoogluj to haslo po polsku)
    Bardzo podoba mi sie Twoj blog, sama mieszkalam w Tokio jako ryuugakusej przez rok, i coraz bardziej mysle o powrocie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o tym polskim joginie tylko na zasadzie wzmianki, ale kojarzę! Poza tym dziękuję, cieszę się, że się podoba :)

      Usuń