Zanim układ planet na nieboskłonie oznajmi, że w końcu
nadszedł dzień, kiedy mam wspólne wolne z Darkiem (od czasu przejścia na
restaurację grafiki rozjeżdżają nam się tak bardzo, że mam wrażenie, iż ktoś
robi to specjalnie) i możemy jechać do Nikkō, wracam myślami na początek
lutego, jeszcze przed niespodziewanym atakiem zimy (serio, tego dnia było 17
stopni; wspominam z rozrzewnieniem), kiedy to
w trójkę (wraz z A). wybraliśmy się do Tokio,
zobaczyć kilka muzeów…
… I pocałowaliśmy złocone klamki, gdyż w każdy poniedziałek
lutego cały park Ueno, wraz z mieszczącymi się
w nim przybytkami (Muz. Narodowym, Historii Naturalnej etc.) zamykał swoje
podwoje dla zwiedzających, o czym nie wiedzieliśmy, bo ZAPOMNIELIŚMY SPRAWDZIĆ.
Cóż, tak to jest, kiedy człowiek przyzwyczajony do tego, że instytucje mogą być
nieczynne co najwyżej w niedziele i święta kościelne.
|
Poleciały miliony monet |
Bez obaw, to nie był jednak daremny wyjazd. Na pierwszy
ogień poszły zakupy: mangi (Bleach
wraz z niestety martwym już Ginem - na zawsze w moim sercu </3), książki
(ponownie wieczna piąteczka dla Murakamiego, który w swoich powieściach często
wspomina księgarnię Kinokuniya w Shinjuku – przepadliśmy na dobrą godzinę
między półkami, a mówię tylko o podręcznikach do nauki języka na jednym z
bodajże ośmiu pięter), po jednym denshi jisho dla mnie i Darka (choć początkowo
zastanawiałam się, na ile mi się przyda i czy warto – potraktujcie to jako
naukę, by nie słuchać w przyszłości moich wątów, ponieważ słownik jest ŚWIETNY)
i moja koszula w kratę (którą praktycznie wypatrzył D. w UNIQLO, myśląc, że to
męska, ale guziki były jednak nie po tej stronie; za to odkryliśmy, że w
przebieralni trzeba zdjąć buty, a gdy wychodzisz z kabiny ekspedientki żegnają
cię chóralnym "お疲れさまでした" - w wolnym tłumaczeniu: "Ale się dziś napracowałeś, dzięki!" – tak serio nie da się tego
przełożyć - a przynajmniej ja nie umiem - ponieważ w języku polskim nie używamy takiego zwrotu – dla Japończyków
zaś jest to taki odpowiednik „siemka!”, wypowiadany w stronę
współpracowników. Dobra, może bardziej formalny od siemki).
Gwoździem (do trumny) wieczoru była jednak wizyta w
restauracji o wdzięcznej nazwie
Alcatraz,
|
Warto wczytać się w menu |
mieszczącej się w Shibuyi, w uliczce
odchodzącej od Skarpy Dōgena (NIE TEGO), całkiem niedaleko zaułka love hoteli,
które zwiedzaliśmy ostatnio (to znaczy… nie od środka). Alcatraz był pierwszym
punktem na naszej liście „porąbanych miejsc, które chcemy zobaczyć w Tokio” (na
kolejne musicie troszkę poczekać, my też…). Byłoby dobrze, gdyby charakter
miejsca dało się opisać wyłącznie przez jego nazwę i powiedzieć „knajpa
stylizowana na więzienie”, ale zasadniczo było to
więzienie-szpital-psychiatryk-laboratorium szalonego naukowca w jednym. A przy
tym restauracja, w której podaje się niebieskie curry i drinki w niemowlęcych
butelkach serwowanych WPROST DO UST, o czym przekonałam się na własnej skórze,
kiedy kelnerka-creepy pielęgniarka w siatkowanych pończochach zasadziła mi
koktajlem mango prosto między zęby. Wszystko to w otoczeniu sztucznych zwłoki i
mini cel, w których mieściły się stoły (w celach, nie w zwłokach). Obok nas ktoś obchodził urodziny, więc w
pewnym momencie zgasło światło, a cała ekipa (na czele w głównym barmanem –
długowłosym, brodatym kolesiem w białym kitlu, który powitał nas wcześniej na
samym wejściu do restauracji) zaserwowała solenizantowi rockowe sto lat i
uroczą piosenkę o zachlaniu się w (nomen omen) trupa. To tylko trochę bardziej obciachowe
niż „Happy Birthday”, które jako kelnerzy w mendaju śpiewamy naszym gościom,
obchodzącym urodziny (SERIO, wpis o nowej pracy jest w przygotowaniu, stay
tuned).
|
Kurczak z paki |
Wszystko to za cenę troszkę wyższą niż w przeciętnej knajpie
(plus 500 jenów „wejściówki”, prawdopodobnie opłata za klimat), ale nie taką
znowu wygórowaną – wierzcie mi, albowiem jestem mistrzynią w kategorii „zjedz
obiad na mieście za mniej niż 900 jenów”. Nie jest to może restauracja, w
której z miejsca się zakochałam i będę wracać na popołudnia przy kawce, ale
jako życiowe doświadczenie z kategorii „odpał” zasługuje na całkiem niezłe
noty.
Polecam, Julita M. Nyga
P.S. Zdradzę Wam tylko, że następna na mojej liście jest
SOWIA KAWIARNIA, ale kiedy, ach, kiedy…
Mistrzyni spoilerów. A gdyby ktoś dopiero zaczynał oglądać Bleacha, hm?
OdpowiedzUsuńSuper, naprawdę super. Uśmiałam się, kiedy przypomniałaś mi o tych drinkach w butelkach - ja w szoku. ^ ^ Żałuję, że nie widziałam sytuacji i Twojej miny. : P W ogóle coraz częściej żałuję, że nie widzę Twojej miny, ale dokładnie wiem, jakaby ona była, zależnie od okoliczności, więc nie jest jeszcze tak źle, skoro pamiętam, jak wyglądasz. ^ ^
Ośmiopiętrowa księgarnia. <3 Żyć, nie umierać. <3
Czekam na japońską szkołę i wycieczkę do SOWIEJ KAWIARNI, ooooch, pamiętasz, jak byłyśmy w Ptasimy Radiu?????? Wydaje się, jakby to było wieki temu...
Buziaczki. : *
Co Ty, nikt już nie ogląda Bleacha, tylko takie niedorajdy, jak ja.
Usuń