piątek, 14 lutego 2014

Żebyście nie mieli nudno, czyli staż a rozrywka

Choć następna notka będzie najprawdopodobniej ubolewaniem nad tym, jak ciężko jest mieszkańcom gór zimą, bo śnieżyce stulecia odcinają nas od świata średnio raz na tydzień (goście się do nas czasem przebijają, ale nikt nie wybija się z powrotem – czy brzmi to wystarczająco creepy?), tym razem skupię się jeszcze na przyjemnościach.

Otóż teoretycznie przyjechaliśmy do Japonii, by uczyć się przez staż (coś w stylu „bawiąc-uczy, a ucząc-bawi”), ale nasi stażodawcy nie byliby sobą, gdyby nie okazywali nam swojej przyjaźni, gościnności i chęci współpracy na każdym kroku – tak więc co jakiś czas zabierają nas NA EVENTY. Jako, że to ważny element naszego stażu (na dodatek zwykle zaliczany do godzin pracy <3) postanowiłam poświęcić mu osobny wpis.  Imprez okolicznościowych było już na tyle dużo, że pozwolę sobie ująć całość w trzy kategorie: 

茶道(WYM. SADŌ), CZYLI CEREMONIA HERBACIANA

Od pozostałych eventów różni się głównie faktem, że jest cykliczny (średnio dwa razy w miesiącu). Otóż szefostwo postanowiło sobie nauczyć Polaków i Koreńczyków ceremonii herbacianej - na dodatek mają zamiar zrobić to na tyle skutecznie, żebyśmy przy okazji pracy latem w japońskim pawilonie byli w stanie sami taką ceremonię przed klientami odprawić. Ha. Haha. Ha. W praktyce sprowadza się to do tego, że na pierwszych zajęciach godzinę uczyliśmy się składać swoje „robocze” chustki wg tradycji szkoły Urasenke (i tak nie umiemy zrobić tego perfekcyjnie), a teraz jesteśmy na etapie wycierania ową chustką poszczególnych elementów herbacianej „zastawy”. Choć nie jestem przekonana co do tego, że opanujemy tę sztukę na tyle, by nas ludziom pokazywać (a Darek ma łzy w oczach, gdy pomyśli, że ktoś będzie od niego wymagał ogarniania manualnie ceremonii i gawędzenia z gośćmi NA RAZ), mimo wszystko lekcje, których udziela nam przemiła pani pracująca w pawilonie (i jednocześnie przedstawicielka Urasenke; nazywam ją w myślach „Mamą”, a kto czytał „Wyznania gejszy”, ten wie) uważam za wyjątkowo fajne. Na dodatek jeśli rzeczywiście ogarniemy tę ceremonię, będzie to mój drugi – obok kimona – stopień wtajemniczenia w Japonię ;) 

KRĘCENIE POWAŻNYCH BIZNESÓW

Dla szefów ja wbiję się nawet w kieckę z liceum, a Kan w koreański strój ludowy
Nie da się ukryć, jako obcokrajowcy sami stanowimy dla naszych szefów fajny event, którym warto poszpanować przed członkami zarządu i kolegami z innych firm. Co jakiś czas więc zostajemy zgarnięci jako żywa dekoracja na jakiś wyjątkowo okazały bankiet (nie, żeby mi to przeszkadzało), gdzie musimy albo wygłosić krótkie przemówionko o swoich wrażeniach z pobytu w Japonii (doświadczenie benronowe się PRZYDAJE), albo po prostu się przedstawić (piętnastu osobom po kolei lub wszystkim na raz, ze sceny), albo nic nie mówić, tylko stać i się cieszyć. Ostatnio machnęli sobie szwedzki stół z daniami z różnych zakątków świata, a ja z Darkiem stałam przy pierogach i gołąbkach i zachęcałam do konsumpcji tej „odrobiny polskości”. Mimo pewnej niezręczności, którą wywołują we mnie takie imprezy (bo wszyscy dookoła mnie są miliard razy ważniejsi i boję się nawet pomyśleć, ile zarabiają i ile kosztowało to, co jem), to – nie da się ukryć – takie imprezy są dla nas mega. Po pierwsze – to japoński biznes widziany jak najbardziej od środka; po drugie – NO PLIS, GDZIE JA ZJEM TAKIE RZECZY ZA DARMOSZKĘ (nawet, jeżeli jako członek obsługi mogę jedynie „wyczyścić” szwedzki stół po tym, jak goście już pójdą); po trzecie – nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jaką czcią otoczone są w Japonii osoby na kierowniczych stanowiskach. Tu może scenka rodzajowa: 

Darek i Julita stoją przy gołąbkach, wcześniej dostali po szklance piwa od jednego z gości, a gościom się nie odmawia, więc wychlali (na pusty żołądek). Teraz szklanki, równie puste co ich brzuchy, stoją przed nimi na stole. Na scenę wchodzi Capo Di Tutti Frutti całej sieci hoteli.
CDTF: O, nie macie piwa.
D&J: <uśmiechają się jak nadworne hostessy>
CDTF: <do swojej świty> PIWO.
Trzy sekundy później członek orszaku szefa BIEGIEM przynosi Darkowi i Julicie po piwie. Nikt nie wie, kto się czuje bardziej niezręcznie, ale piwo jest dobre. 

Ci sami Najważniejsi z Najważniejszych zabrali nas kiedyś na kolację do koreańskiej knajpy, gdzie przez bite dwie godziny jedliśmy po kolei różne partie ciała krowy (Koreańczyk – współstażysta z braku słownictwa pokazywał mi na sobie, co jem), a CDTF co chwile nalewał mi makkoli (koreańskie alko ze zboża i ryżu, wygląda jak mleko sojowe, ale kopie całkiem niemlecznie), a na wzmiankę o tym, że pod Tokio jest polska knajpa stwierdził „O, to następnym razem pojedziemy”. Tak więc owszem, opłaca się być zagranicznym stażystą podnoszącym prestiż hotelu.

KULTURA, GŁUPCZE

Mały nie był
Jeśli pamiętacie opisywaną przeze mnie na samym początku bloga Daimyō Gyōretsu, wiecie o co chodzi. Nasi pracodawcy wiedzą (a przynajmniej coś im się tam kojarzy), że ci Polacy to chyba o Japonii się uczą, więc dobra, pokażemy im trochę tradycji. Udało nam się dzięki temu zobaczyć od środka Darumowe święto, podczas którego lalkom Darumy domalowuje się w świątyni jedno oko, co by się starały i spełniały życzenia w następnym roku. Przy okazji najedliśmy się ZA DARUMO (żarcik – kosmonaucik) i dostaliśmy po małej laleczce, a ja przeżyłam najbardziej zakręconą jazdę samochodem od czasu przylotu do Japonii, gdyż siedzenie dzieliłam z 60-centymetrową, okrąglutką Darumą – talizmanem dla całego hotelu. Naszym kierowcą był biedny kucharz z duszą na ramieniu, bo nagle powierzyli mu trzech gaijinów i jak im się coś stanie, to rozerwą go czterema końmi (Darek stwierdził, że może nawet pięcioma). Mimo wszystko chyba udało nam się w miarę miło spędzić czas i nie straumatyzować koledze życia.
Popylamy po sali - na pierwszym planie O z typową dla niego miną do fotki

Gdyby Ania się nie pochorowała, wzięłaby też (jako urodzona w Roku Konia, ja niestety jestem na to za młoda) czynny udział w setsubun - święcie polegającym na rzucaniu fasolą, by odstraszyć złe duchy. Tak jest, dobrze widzicie. Na koniec fasolę można zjeść. Ale tej z podłogi nie polecam.

Poza kategoriami zostaje jeszcze Hotelowy Dzień Sportu, kiedy to przez cały dzień popylaliśmy jako reprezentacja kij-wie-czego po nieogrzewanej hali sportowej, biorąc udział w szalonych konkurencjach typu Bieg Par W Jednych Gatkach. Za to wieczorem był bankiet, tak więc zasadniczo WYSZLIŚMY NA PLUS.

Generalnie nie nudzimy się – aż strach pomyśleć, z czym nasze wunderkindy wyskoczą następnym razem. Będę zdawała raport na bieżąco.

3 komentarze:

  1. Z Darkiem wyglądacie cudnie po prostu. Polacy mają w Was godną reprezentację. Niec wam tylko się tak tam nie podoba, nie przyrośnijcie za mocno do japońskiej ziemi, bo wpadnę z motyką i powydziabuję.
    Śniegu nie zazdroszczę, ale ciekawych rozrywek owszem. Na szczęście Japonia funduje na arenie światowej rozrywkę (ten fajny koleś od jazdy figurowej na łyżwach), więc oglądam igrzyska i kibucuję nie tylko Polakom czy Łotyszom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam go na przerwie obiadowej w stołówce ;)
      No cóż, nie będę kryć faktu, że mi tu dobrze - ostatnio nawet spotkałam się z opinią, że jestem tak podobna do Japonki, że pewnie pod koniec pobytu będę wzorową Japoneczką. Właśnie się zastanawiam, czy faktycznie byłoby to takie złe. Zelig w pełnym wydaniu.

      Usuń
  2. "najedliśmy się ZA DARUMO"- żarcik miesiąca, powtórzyłabym go pracy, ale nikt i tak nie ogarnie... :D

    OdpowiedzUsuń